Miroslav Radović i Danijel Ljuboja w rolach głównych. Oskarżeni. Wyrok wydaje... niestety nie Anna Maria Wesołowska, ale Rafał Zarzycki, dumnie tytułujący się kibicem Legii. A to już pierwsza nieścisłość.
Pan Zarzycki w swoim felietonie "Zielono mi", czy innym tam "Zielonym do góry" albo "Ufoludki są wśród nas", występuje w roli wiedzącego wszystko. Oczywiście wszystkie fakty nagina tak, jak mu pasuje. Ważne, by była kontrowersja, by można było napisać "afera", "skandal" lub "o odkażaniu herbu".
Cały felieton zaczyna się od współczucia, że prezes Bogusław Leśnodorski musi użerać się z wojewodą, rozmawiać z kibicami i policją, a na dodatek myśleć o meczach i martwić się, że terminarz został źle ułożony. Zarzycki nie zauważa więc, że Leśnodorski to wszystko zawdzięcza nie sobie, ale... klimatowi wokół polskiej ligi. A ten zły klimat wytwarza w dużym stopniu sam Zarzycki i jego koledzy z biurek obok. Argument o terminarzu to już kompletny absurd, bo jeśli Legia przegra w Białymstoku i któryś z piłkarzy powie o złym terminarzy, to Zarzycki pierwszy rzuci swoim "felietonowym kamieniem" i przytoczy przykłady, że w Anglii grają więcej, częściej i nie narzekają.
Wracając jednak do Radovicia i Ljuboji. Zarzycki bajdurzy coś o wyścigach konia z ciuchcią, piłkarzach, którzy po pijaku byli lepsi niż trzeźwi i agencie Bondzie. Nie sposób do takich rzeczy się odnieść. Zgodzić można się z tym, że w piłce trzeba biegać i wydolność to ważna sprawa, ale czy na pewno w Polsce? Do tej pory jakoś stojący Ljuboja Zarzyckiemu zbyt mocno nie przeszkadzał. Strzelał jednak gole, dogrywał ważne piłki, więc zgodnie z linią redakcyjną trzeba było chwalić. Podobnie jak Radovicia. Teraz sytuacja się zmieniła. Trzeba walić jak w bęben, przecież taka "afera" to woda na młyn. Dlatego Zarzycki nawołuje, by odkazić herb, który całował ten zły Radović. Ja proponuję, by odkazić krzesełko, na którym siadał Zarzycki i wszystkie schody, po których stąpały jego nieskazitelne nogi z całą resztą, która kończy się tak mądrą głową.
Ta mądra głowa wymyśliła m.in. to, że Ljuboja to piłkarz raczej słaby. Przecież nigdy nie zdobył mistrzostwa. Ani we Francji, ani w Niemczech. Dramat. Ljuboja to jednak nie Messi, nie Ronaldo, nawet nie Inzaghi. Równie dobrze można napisać, że eZarzycki to słaby dziennikarz, bo nigdy nie zdobył nagrody dla dziennikarza roku. A jeśli jest słaby, to pisze słabe felietony, a jeśli tak, to oznacza, że ten o Ljuboji i Radoviciu także jest słaby. To by się jednak zgadzało.
Tak samo słaby byłby panie Rafale trener, który po meczu ze Śląskiem, na kilkanaście godzin przed starciem z Jagiellonią, przegonił piłkarzy tak, by wymiotowali. Nie ma to, jak narzekać na terminarz, a potem proponować takie rozwiązanie. Flaki z lodami...
Mam nadzieję, że Legia zdobędzie mistrzostwo, a Ljuboja i Radović przypieczętują tytuł w meczu z Lechem strzelając po golu. Z chęcią przeczytam wówczas kolejny felieton "Zielono mi". Bo po ostatnim, to było mi tylko niedobrze. Jak po flakach z lodami.
piątek, 10 maja 2013
wtorek, 30 kwietnia 2013
"99% Bayern". A ja bym chciał, żeby w przypadku Lewandowskiego się mylili
Dziś rewanżowe spotkanie Realu Madryt z Borussią Dortmund w 1/2 finału Ligi Mistrzów. W Polsce wielu czeka na hat-trick Roberta Lewandowskiego na Estadio Santiago Bernabeu.
Nic dziwnego. "Lewy" to obecnie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, ale nie popadajmy w szaleństwo i nie wieszajmy mu poprzeczki na wysokości, której nawet Siergiej Bubka nie ogarnąłby wzrokiem, a co dopiero po wypuszczeniu tyczki z rąk.
Nie o tym jednak chciałem dzisiaj, lecz o tych wszystkich plotkach transferowych dotyczących napastnika. Według kilku ekspertów Lewandowski zagra od nowego sezonu w Bayernie Monachium. Być może tak się stanie, chociaż wolałbym, żeby wszyscy - z Romanem Kołtoniem na czele - jeszcze się zdziwili.
Nie wiem, gdzie trafi Lewandowski. Mogę jedynie spekulować i zastanawiać się, co byłoby najlepsze także dla reprezentacji. I dochodzę do wniosku, że Bayern wcale najlepszym rozwiązaniem nie będzie. Tym bardziej z Pepem Guardiolą na ławce. Były szkoleniowiec FC Barcelona odpalił Samuela Eto'o, odpalił Zlatana Ibrahimovicia, a trudno o tej dwójce powiedzieć, że jest słabsza od Lewandowskiego. Mam takie dziwne wrażenie, że "Lewy" u Guardioli mógłby mieć problemy. Z drugiej strony Bayern tworzy taką pakę, że w Bundeslidze powinien w nowym sezonie tłamsić wszystkich. I tylko pytanie, kto będzie wbijał kolejne gwoździe - Mandżukić, Lewandowski, a może jednak Pep wymyśli, by na szpicy grał Thomas Mueller...
Ponadto Bayern, to jakby nie patrzeć wciąż Bundesliga. Tak jak Borussia Dortmund. A tę ligę Lewandowski zna już prawie na wylot. Dla dobra reprezentacji warto byłoby, żeby sprawdził się w innym otoczeniu. Jakim? Szczerze mówiąc, jeśli miałby się rozwinąć, to powinien wylądować w Anglii. Premier League dałaby mu to, czego nie nauczy się w Hiszpanii czy Francji. Nie polecam mu też Włoch, chociaż w Serie A nauczyłby się walki z obrońcami, jak nigdzie indziej. Gra w tak trudnej lidze jak PL spowodowałaby, że Lewandowski w reprezentacji zacząłby wreszcie grać na miarę swoich ogromnych możliwości.
"Lewy" wszedł na wysoki poziom w wieku 25 lat. Jego wyboistą drogę do Dortmundu zna każdy. Czas na kolejny etap. Najlepiej przez kanał La Manche.
Nic dziwnego. "Lewy" to obecnie jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy, ale nie popadajmy w szaleństwo i nie wieszajmy mu poprzeczki na wysokości, której nawet Siergiej Bubka nie ogarnąłby wzrokiem, a co dopiero po wypuszczeniu tyczki z rąk.
Nie o tym jednak chciałem dzisiaj, lecz o tych wszystkich plotkach transferowych dotyczących napastnika. Według kilku ekspertów Lewandowski zagra od nowego sezonu w Bayernie Monachium. Być może tak się stanie, chociaż wolałbym, żeby wszyscy - z Romanem Kołtoniem na czele - jeszcze się zdziwili.
Nie wiem, gdzie trafi Lewandowski. Mogę jedynie spekulować i zastanawiać się, co byłoby najlepsze także dla reprezentacji. I dochodzę do wniosku, że Bayern wcale najlepszym rozwiązaniem nie będzie. Tym bardziej z Pepem Guardiolą na ławce. Były szkoleniowiec FC Barcelona odpalił Samuela Eto'o, odpalił Zlatana Ibrahimovicia, a trudno o tej dwójce powiedzieć, że jest słabsza od Lewandowskiego. Mam takie dziwne wrażenie, że "Lewy" u Guardioli mógłby mieć problemy. Z drugiej strony Bayern tworzy taką pakę, że w Bundeslidze powinien w nowym sezonie tłamsić wszystkich. I tylko pytanie, kto będzie wbijał kolejne gwoździe - Mandżukić, Lewandowski, a może jednak Pep wymyśli, by na szpicy grał Thomas Mueller...
Ponadto Bayern, to jakby nie patrzeć wciąż Bundesliga. Tak jak Borussia Dortmund. A tę ligę Lewandowski zna już prawie na wylot. Dla dobra reprezentacji warto byłoby, żeby sprawdził się w innym otoczeniu. Jakim? Szczerze mówiąc, jeśli miałby się rozwinąć, to powinien wylądować w Anglii. Premier League dałaby mu to, czego nie nauczy się w Hiszpanii czy Francji. Nie polecam mu też Włoch, chociaż w Serie A nauczyłby się walki z obrońcami, jak nigdzie indziej. Gra w tak trudnej lidze jak PL spowodowałaby, że Lewandowski w reprezentacji zacząłby wreszcie grać na miarę swoich ogromnych możliwości.
"Lewy" wszedł na wysoki poziom w wieku 25 lat. Jego wyboistą drogę do Dortmundu zna każdy. Czas na kolejny etap. Najlepiej przez kanał La Manche.
niedziela, 28 kwietnia 2013
Ćwielog dba, by w lidze było ciekawie...
Legia zremisowała w Gliwicach z Piastem i cóż... liga będzie ciekawsza. Chociaż na nudę i tak nie można narzekać. Dba o to Piotr Ćwielong.
"Pepe" prywatnie to sympatyczny chłopak. I inteligentny, ale jakoś nie ma szczęścia do wypowiedzi w mediach o piłce. Wszyscy pamiętają mu tę wypowiedź:
Ostatnio Ćwielong znowu "błysnął". Na 7 kolejek przed końcem jego Śląsk tracił do 2. w tabeli Lecha Poznań aż 11 punktów. A podobny dystans - 9 "oczek" - dzielił od Śląska np. 13. w stawce Widzew czy 12. Ruch. W Łodzi czy Chorzowie o walce o podium nie myślą, a Ćwielong i koledzy zamierzali zasadzić się jeszcze na Lecha. - A dlaczego mamy myśleć tylko o trzecim miejscu? Chcemy dogonić drugiego w tabeli Lecha - cytuje Ćwielonga weszlo.com. No to zaczęli gonić z grubej rury. Od wpierdzielu 0:4 w Lubinie z Zagłębiem. W takim tempie, to i do Legii Warszawa, zostało 6 kolejek i tylko 16 punktów, nie będzie daleko...
"Pepe" prywatnie to sympatyczny chłopak. I inteligentny, ale jakoś nie ma szczęścia do wypowiedzi w mediach o piłce. Wszyscy pamiętają mu tę wypowiedź:
Ostatnio Ćwielong znowu "błysnął". Na 7 kolejek przed końcem jego Śląsk tracił do 2. w tabeli Lecha Poznań aż 11 punktów. A podobny dystans - 9 "oczek" - dzielił od Śląska np. 13. w stawce Widzew czy 12. Ruch. W Łodzi czy Chorzowie o walce o podium nie myślą, a Ćwielong i koledzy zamierzali zasadzić się jeszcze na Lecha. - A dlaczego mamy myśleć tylko o trzecim miejscu? Chcemy dogonić drugiego w tabeli Lecha - cytuje Ćwielonga weszlo.com. No to zaczęli gonić z grubej rury. Od wpierdzielu 0:4 w Lubinie z Zagłębiem. W takim tempie, to i do Legii Warszawa, zostało 6 kolejek i tylko 16 punktów, nie będzie daleko...
środa, 24 kwietnia 2013
I tylko Trzeciak nie był zadowolony...
Robert Lewandowski będzie teraz na ustach wszystkich kibiców przez najbliższe dni. I tylko Mirosławowi Trzeciakowi może być wstyd...
Przed sezonem 2008-09 Legia przegrała z Lechem Poznań walkę o Lewandowskiego. Do stolicy trafił natomiast Mikel Arruabarrena. Trzeciak triumfował. - Po co nam Lewandowski, skoro mamy "Arru"? - pytał retorycznie i zaklinał rzeczywistość jednocześnie.
Szybko okazało się, że magikiem jest słabym i nie był w stanie zabrać nie tylko czarodziejskiej palmy pierwszeństwa Harry'emu Potterowi lub Merlinowi, ale nawet ksywski "Magic" Jackowi Magierze.
Arruabarrena w Ekstraklasie zagrał tylko 6 razy i nie strzelił gola. Lewandowski władował 14 bramek i poszedł w górę. W kolejnym sezonie było 18 trafień i tytuł króla strzelców, a następnie transfer do Borussii Dortmund. W Niemczech początki miał trudne, ale drugi i trzeci sezon to już powyżej 20 zdobytych bramek. Do tego tak spektakularne występy, jak ten z Realem w środowy wieczór.
A Arruabarrena? Po Legii trafił do Eibar i kompletnie nie grał. Odżył na wypożyczeniu do Leganes. Tam w 36 meczach III ligi hiszpańskiej zdobył 22 gole i wrócił do Eibar. W poprzednim sezonie trafił 8 razy, w bieżącym 9. O Lidze Mistrzów nie myśli, ale na pewno miło wspomina Mirosława Trzeciaka...
czwartek, 28 marca 2013
"Wieśniacto" z ust wyjdzie, ale czy z człowieka? Odpowiadam redaktorowi Tuzimkowi, który mnie obraził
Dariusz Tuzimek pokusił się o tekst kardiologiczny. Prosto z serca, wielce patriotyczny i krytyczny wobec tych, którzy odważyli się dopingować San Marino podczas meczu w Warszawie.
Skoro tak, to ja pozwolę sobie nie zgodzić się z niektórymi poglądami redaktora Tuzimka, który "wieśniactwem" i "przegięciem" mnie zaatakował. Dokładnie mnie, bo też dopingowałem San Marino, by chociaż jedną bramkę zdobyło, chociaż Artura Boruca byłoby mi pewnie trochę żal. Dlatego też ucieszyłem się, gdy Boruc w 90. minucie wybronił sam na sam. Pokazał wielką klasę. Gdyby puścił gola z karnego lub po strzale, przy którym nie miałby szans, cieszyłbym się z bramki gości, bo winy Artura by w tym nie było. Oczywiście chciałem, żeby San Marino zdobyło jedną bramkę lub góra dwie, a Polacy sześć, siedem, osiem. Najważniejsze były trzy punkty. Jak powtarzali piłkarze po batach z Ukrainą.
Po batach, po których piłkarze według Pana Tuzimka się kajali, przepraszali i obiecywali poprawę. Naprawdę? Gdyby to zrobili, publicznie powiedzieli, że zawiedli, dali du... i premie za przyjazd na kadrę przeznaczają na szkolenie młodzieży lub domy dziecka, wszyscy by im wybaczyli. Ale oni nie. Wyrażali zdziwienie grą Ukraińców, przekonywali, że zabrakło szczęścia, że były dobre momenty, a przy tym wszystkim sprawiali wrażenie - w większości - jakby porażka spłynęła po nich jak po kaczkach. Takiej postawy akceptować nie wolno nikomu. I braku zaangażowania też nie, a chyba nawet Pan Tuzimek nie widział tego w starciu z Ukrainą. Dlatego też rozumiem kibiców, którzy dopingowali San Marino.
Jeśli Pan Tuzimek uważa, że ileś tam tysięcy kibiców pofatygowało się na mecz z San Marino tylko po to, by wykpić i wyśmiać piłkarzy w biało-czerwonych strojach, to mam dziwne podejrzenia, że w szkole nie był w grupie dzieci lubianych. Ci ludzie przyjechali do Warszawy z wielu miejsc Polski i Europy. Zobaczyć reprezentację i ją wspierać. Nie dostali biletów za darmo. Wydali na nie swoje pieniądze, ubrali się w barwy narodowe, poświęcili czas i energię. Zarzucanie im teraz, że są "wieśniakami" i "przegięli", to właśnie "wieśniactwo" i "przegięcie".
I nie ważne, że na meczach reprezentacji - a wielka szkoda - nie pojawiają się zorganizowane grupy kibicowskie, które na dopingu się znają świetnie. Pojawiają się w sporej grupie "Janusze", "Heleny" i inni ludzie, którzy są obrażani różnymi nazwami (chociaż wydali pieniądze, ubrali się w barwy narodowe, a krewetki, o których się wspomina, że interesują ich najbardziej, część z nich pewnie widziała w telewizji). To nie ich wina, że nie ma na stadionach kibiców klubowych. To wina polityków, policji, dziennikarzy takich jak Pan Tuzimek także. To wyście Panie Dariuszu walką z "kibolstwem", powielaniem bzdur, doprowadzili do zmian na trybunach, a teraz jest wielki lament.
Stawianie tezy, że ponad 40 tysięcy ludzi, którzy przyszli na mecz z San Marino, nie zna się na piłce, to coś niesamowitego. Naiwnego do bólu. Na trybunach Panie Dariuszu nie ma obecnie takich liderów, którzy mogliby zmusić masę do wyśmiewania zagrać piłkarzy. Nie ma. Pan naiwnie myśli, że są, bo sam chciałby Pan być wielkim liderem i guru - akurat na polu dziennikarstwa sportowego. Nie wyszło to, wychodzą kompleksy, dlatego jest "wieśniactwo" i "przegięcie" w Pana tekście. Jeśli uważa Pan, że to w porządku obrażać ludzi, którzy zapłacili za bilety, poświęcili czas i energię na pójście/pojechanie na mecz, to użyję Pana słów w trochę zmienionej formie: Co mogę powiedzieć? Chyba tylko tyle, że mi Pana szkoda...
Z jednym się zgodzić muszę. Mi również nie podobało się gwizdanie na Marcina Wasilewskiego. Gwizdy to powinien dostać Błaszczykowski za to, że jako kapitan postanowił sobie odpuścić mecz z San Marino, bo nóżka go zabolała i nie chciał ryzykować w meczu kadry, by tylko w klubie mieć spokój. To jest brak szacunku dla reprezentacji, o którym Pan wspomina, a nie to, że ktoś kilka razy krzyknął "San Marino" lub bił brawo po akcji kelnera lub księgowego. A może uważa Pan, że trzeba było San Marino wygwizdać - opluć ich flagę, zakłócić hymn, a potem obrażać, lżyć i rzucać zapalniczkami. Pewnie dla Pana to obojętne. Wówczas byłby temat "kibolstwa". Ważne, że można postukać w klawiaturę i chwalić się potem swoją - pozorną według mnie - odwaga. Oto ja, który uznałem za "wieśniactwo" i "przegięcie" dopingowanie San Marino. Klękajcie narody. Nawet większe niż ten 30-tysięczny, który za sąsiadów ma tylko Włochów.
sobota, 23 marca 2013
Najgorszy mecz od lat, ale w sumie to zawiniło 7 minut, mobilizacja i gole Ukrainy
Od kilku lat, tak mniej więcej od Euro 2008, jakoś oddaliłem się od reprezentacji. Kibicuję jej, ale nie żebym się mocno przejmował wynikami. Piątkowa porażka z Ukrainą nawet mnie jednak zabolała. A jeszcze mocniej wywiady z "bohaterami".
Mecz można wygrać, zremisować, przegrać i wydawało się, że tyle. Nic z tych rzeczy. Można też mecz odpuścić. I to taki, o którym wcześniej w wywiadach kwieciście mówi się, że jest najważniejszy, najistotniejszy, kluczowy i że może pozwolić pozbyć się jednego z rywali w walce o awans do mundialu.
Polacy spotkanie z Ukrainą odpuścili. Przegrali je, nie tak jak chciałoby wielu "komentatorów" głowami, a nogami. Raz, że dolnymi kończynami biało-czerwoni nie bardzo potrafili operować piłką, to jeszcze nie potrafili nawet sfaulować, przeszkodzić, a nawet biegać w odpowiednim tempie. Ukraińcy nic nadzwyczajnego nie pokazali, ale spokojnie wystarczyło. Kilka razy kopnąć w kierunku bramki, kilkanaście razy kopnąć najgroźniejszych przeciwników, a potem kopać sobie spokojnie między sobą i z każdym podaniem zbliżać się do zwycięstwa - ot i cały plan. Na Polaków spokojnie wystarczyło. Gorzej jednak, że z tej lekcji biało-czerwoni raczej nie wyciągną wniosków.
- Siedem minut zadecydowało o tym, że przegraliśmy - stwierdził Waldemar Fornalik. Tak jakbyśmy przez pozostałe 83 minuty dzielili i rządzili na boisku.
- Z takim zespołem jak Ukraina stworzyliśmy jednak kilka dobrych sytuacji, szkoda, że nie udało się wyrównać, ale gdy byliśmy bliscy strzelenia drugiej bramki, Ukraińcy strzelili nam trzecią - znowu Fornalik. Czyli w sumie nic się nie stało? Skoro z TAKIM zespołem jak Ukraina byliśmy blisko wyrównania, to gdy wyjdziemy na San Marino, to może nawet uda się wygrać.
- Nasi rywale wygrywali w środku pola większość piłek, po kilku żółtych kartkach widać, że im niezwykle zależało, że włożyli w to spotkanie bardzo dużo wysiłku. My staraliśmy się użyć innych środków, nie udało się - to z kolei Radosław Majewski. "Inne środki"? Od kilku już ładnych lat, gdy Polacy do jakichś tam umiejętności nie dołożą czterech wagonów walki, to nic z tego nie ma. I nagle chcieli z Ukrainą wygrać dzięki klasie piłkarskiej? Bzdura.
- Wychodzimy na mecz i od razu dostajemy dwa gole. Z niczego - powiedział Marcin Wasilewski. Oczywiście, że z "niczego". Ukraińcy wcale nie zrobili dwóch dobrych akcji. Bramki wygrali w konkursie zorganizowanym przez PZPN.
- Motywacja była duża, zastanawiam się, czy nie było jej nawet za dużo. Może byliśmy przemobilizowani i to nas zgubiło? - zastanawiał się Robert Lewandowski. Po kolejnej porażce usłyszymy, że zabrakło procenta motywacji, bo polskim piłkarzom lepiej gra się, gdy są zmobilizowani na 97, a nie 96 procent... Gratulacje.
W sumie więc nic się nie stało. "Gole z niczego", "słabe 7 minut", "zbyt wielka mobilizacja". Wystarczy tylko wyeliminować te błędy i będzie pięknie. Guzik prawda. Zagraliśmy jeden z najgorszych meczów w ostatnich latach, a wszystko wskazuje na to, że po ewentualnym zwycięstwo nad San Marino wszytko się uspokoi, przyjdzie czas na zapomnienie i na nowo zacznie się podbijanie bębenka, że mundial jest jeszcze do osiągnięcia. Może więc lepiej przegrać z barmanami z San Marino? Taka lodowata kąpiel może otrzeźwiłaby niektórych, innych by zmroziła i może w końcu przyszłaby wiosna dla reprezentacji...
Mecz można wygrać, zremisować, przegrać i wydawało się, że tyle. Nic z tych rzeczy. Można też mecz odpuścić. I to taki, o którym wcześniej w wywiadach kwieciście mówi się, że jest najważniejszy, najistotniejszy, kluczowy i że może pozwolić pozbyć się jednego z rywali w walce o awans do mundialu.
Polacy spotkanie z Ukrainą odpuścili. Przegrali je, nie tak jak chciałoby wielu "komentatorów" głowami, a nogami. Raz, że dolnymi kończynami biało-czerwoni nie bardzo potrafili operować piłką, to jeszcze nie potrafili nawet sfaulować, przeszkodzić, a nawet biegać w odpowiednim tempie. Ukraińcy nic nadzwyczajnego nie pokazali, ale spokojnie wystarczyło. Kilka razy kopnąć w kierunku bramki, kilkanaście razy kopnąć najgroźniejszych przeciwników, a potem kopać sobie spokojnie między sobą i z każdym podaniem zbliżać się do zwycięstwa - ot i cały plan. Na Polaków spokojnie wystarczyło. Gorzej jednak, że z tej lekcji biało-czerwoni raczej nie wyciągną wniosków.
- Siedem minut zadecydowało o tym, że przegraliśmy - stwierdził Waldemar Fornalik. Tak jakbyśmy przez pozostałe 83 minuty dzielili i rządzili na boisku.
- Z takim zespołem jak Ukraina stworzyliśmy jednak kilka dobrych sytuacji, szkoda, że nie udało się wyrównać, ale gdy byliśmy bliscy strzelenia drugiej bramki, Ukraińcy strzelili nam trzecią - znowu Fornalik. Czyli w sumie nic się nie stało? Skoro z TAKIM zespołem jak Ukraina byliśmy blisko wyrównania, to gdy wyjdziemy na San Marino, to może nawet uda się wygrać.
- Nasi rywale wygrywali w środku pola większość piłek, po kilku żółtych kartkach widać, że im niezwykle zależało, że włożyli w to spotkanie bardzo dużo wysiłku. My staraliśmy się użyć innych środków, nie udało się - to z kolei Radosław Majewski. "Inne środki"? Od kilku już ładnych lat, gdy Polacy do jakichś tam umiejętności nie dołożą czterech wagonów walki, to nic z tego nie ma. I nagle chcieli z Ukrainą wygrać dzięki klasie piłkarskiej? Bzdura.
- Wychodzimy na mecz i od razu dostajemy dwa gole. Z niczego - powiedział Marcin Wasilewski. Oczywiście, że z "niczego". Ukraińcy wcale nie zrobili dwóch dobrych akcji. Bramki wygrali w konkursie zorganizowanym przez PZPN.
- Motywacja była duża, zastanawiam się, czy nie było jej nawet za dużo. Może byliśmy przemobilizowani i to nas zgubiło? - zastanawiał się Robert Lewandowski. Po kolejnej porażce usłyszymy, że zabrakło procenta motywacji, bo polskim piłkarzom lepiej gra się, gdy są zmobilizowani na 97, a nie 96 procent... Gratulacje.
W sumie więc nic się nie stało. "Gole z niczego", "słabe 7 minut", "zbyt wielka mobilizacja". Wystarczy tylko wyeliminować te błędy i będzie pięknie. Guzik prawda. Zagraliśmy jeden z najgorszych meczów w ostatnich latach, a wszystko wskazuje na to, że po ewentualnym zwycięstwo nad San Marino wszytko się uspokoi, przyjdzie czas na zapomnienie i na nowo zacznie się podbijanie bębenka, że mundial jest jeszcze do osiągnięcia. Może więc lepiej przegrać z barmanami z San Marino? Taka lodowata kąpiel może otrzeźwiłaby niektórych, innych by zmroziła i może w końcu przyszłaby wiosna dla reprezentacji...
piątek, 22 marca 2013
Nic na gorąco, bo "zły początek ustawia wszystko..."
Miał być komentarz na gorąco po meczu. Nie będzie. Pojawi się dopiero w sobotę rano. Po co się jeszcze dalej denerwować...
czwartek, 21 marca 2013
Supersnajpera im brakuje, ale to nie musi być problem
Do meczu z Ukrainą zostały godziny. Na co stać rywali Polski? Na... wszystko i to pomimo braku klasowego snajpera.
Przed meczem z Ukrainą wszyscy skupiają się na problemach i atutach kadry Waldemara Fornalika. Ma grać Obraniak czy nie? Strzeli Robert Lewandowski gola czy nie? Musimy grać prawą stroną, bo tam mamy duet Błaszczykowski - Piszczek. I tak dalej...
O Ukraińcach mówi się mało lub prawie wcale, chociaż wszędzie trąbi się, że dla Polski to najważniejszy mecz wiosny.
Ukraińcy także mają swoje radości i zmartwienia. Na pewno plusem jest dla nich obecność w kadrze Andrija Piatowa. Bramkarz Szachtara Donieck od dłuższego czasu ma pewny plac w reprezentacji i regularnie zbiera doświadczenie w europejskich pucharach w barwach Szachtara Donieck. Robert Lewandowski znalazł na niego sposób w 1/8 finału Ligi Mistrzów, ale polski zespół narodowy to jednak nie Borussia, więc o sytuacje będzie pewnie trudniej.
"Lewy" w Lidze Mistrzów przekonał się też o umiejętnościach środkowych obrońców Szachtara - Ołeksandra Kuczera i Jarosława Rakickij'ego. Obaj są silni, twardzi i pewnie będą próbowali szybko pozbawić Lewandowskiego chęci do gry, ale wirtuozami defensywy nie są i trzeba czyhać na ich błąd.
Najsilniejsza formacją Ukraińców jest bez wątpienia druga linia. Wypadł co prawda Jewhen Konoplanka, ale nadal jest inny szybkobiegacz - Andrij Jarmolenko. Na drugim skrzydle zagra pewnie Mykoła Moroziuk. W środku piekielnie mocny duet - Rusłan Rotan - Anatolij Tymoszczuk. Jeśli ten drugi będzie miał swój dzień, to będzie na boisku wszędzie. Od własnego pola karnego po pole karne Polaków.
Największym problemem Ukraińców jest natomiast atak. Andrij Szewczenko zakończył karierę, Andriej Woronin także, więc Mychajło Fomenko ma problem. Do kadry powołał Jewhena Selezniowa, Marko Devicia, Romana Zozulję oraz Wołodymira Homeniuka. Żaden z nich nie imponuje w tym sezonie. Dević jest tylko rezerwowym w Szachtarze Donieck i strzelił 5 goli w 15 meczach, Selezniow latem z tegoż Szachtara odszedł do Dnipro Dniepropietrowsk i łącznie też zdobył 5 bramek, Homeniuk na listę strzelców w meczach Arsenału Kijów wpisał się 3 razy, a Zozulja trafił 4 razy dla Dnipro.
Czy jest się kogo bać? Absolutnie nie, ale kto wie, czy takie mecze nie są dla reprezentacji Polski najgorsze. Z jednej strony kluby piłkarzy rywala nie powalają na kolana - skoro Borussia Polaków pobiła Szachtar - a z drugiej Fomenko dysponuje wyrównanym zespołem z liderem w postaci Tymoszczuka, który, gdy ma swój dzień, dzieli i rządzi na murawie.
Przed meczem z Ukrainą wszyscy skupiają się na problemach i atutach kadry Waldemara Fornalika. Ma grać Obraniak czy nie? Strzeli Robert Lewandowski gola czy nie? Musimy grać prawą stroną, bo tam mamy duet Błaszczykowski - Piszczek. I tak dalej...
O Ukraińcach mówi się mało lub prawie wcale, chociaż wszędzie trąbi się, że dla Polski to najważniejszy mecz wiosny.
Ukraińcy także mają swoje radości i zmartwienia. Na pewno plusem jest dla nich obecność w kadrze Andrija Piatowa. Bramkarz Szachtara Donieck od dłuższego czasu ma pewny plac w reprezentacji i regularnie zbiera doświadczenie w europejskich pucharach w barwach Szachtara Donieck. Robert Lewandowski znalazł na niego sposób w 1/8 finału Ligi Mistrzów, ale polski zespół narodowy to jednak nie Borussia, więc o sytuacje będzie pewnie trudniej.
"Lewy" w Lidze Mistrzów przekonał się też o umiejętnościach środkowych obrońców Szachtara - Ołeksandra Kuczera i Jarosława Rakickij'ego. Obaj są silni, twardzi i pewnie będą próbowali szybko pozbawić Lewandowskiego chęci do gry, ale wirtuozami defensywy nie są i trzeba czyhać na ich błąd.
Najsilniejsza formacją Ukraińców jest bez wątpienia druga linia. Wypadł co prawda Jewhen Konoplanka, ale nadal jest inny szybkobiegacz - Andrij Jarmolenko. Na drugim skrzydle zagra pewnie Mykoła Moroziuk. W środku piekielnie mocny duet - Rusłan Rotan - Anatolij Tymoszczuk. Jeśli ten drugi będzie miał swój dzień, to będzie na boisku wszędzie. Od własnego pola karnego po pole karne Polaków.
Największym problemem Ukraińców jest natomiast atak. Andrij Szewczenko zakończył karierę, Andriej Woronin także, więc Mychajło Fomenko ma problem. Do kadry powołał Jewhena Selezniowa, Marko Devicia, Romana Zozulję oraz Wołodymira Homeniuka. Żaden z nich nie imponuje w tym sezonie. Dević jest tylko rezerwowym w Szachtarze Donieck i strzelił 5 goli w 15 meczach, Selezniow latem z tegoż Szachtara odszedł do Dnipro Dniepropietrowsk i łącznie też zdobył 5 bramek, Homeniuk na listę strzelców w meczach Arsenału Kijów wpisał się 3 razy, a Zozulja trafił 4 razy dla Dnipro.
Czy jest się kogo bać? Absolutnie nie, ale kto wie, czy takie mecze nie są dla reprezentacji Polski najgorsze. Z jednej strony kluby piłkarzy rywala nie powalają na kolana - skoro Borussia Polaków pobiła Szachtar - a z drugiej Fomenko dysponuje wyrównanym zespołem z liderem w postaci Tymoszczuka, który, gdy ma swój dzień, dzieli i rządzi na murawie.
piątek, 15 marca 2013
Teraz to on jest najlepszym polskim bramkarzem. Po tzech interwencjach
OBECNIE
Przemysław Tytoń? Słabiak...
Wojciech Szczęsny? Słabiak...
Łukasz Załuska? Słabiak...
Artur Boruc? Słabiak...
Tomasz Kuszczak? Słabiak...
Teraz idolem bramkarskim Polski jest Łukasz Fabiański! Już widziałem wpisy i komentarze po meczu Arsenalu z Bayernem (Fabiański zagrał 90 minut, nie puścił gola, zanotował 2-3 bardzo dobre interwencje), że Waldemar Fornalik pośpieszył się z powołaniami na mecz z Ukrainą! Ba, że Fabiański jest najlepszym rozwiązaniem i Boruc oraz Szczęsny mogliby go podziwiać z trybun Stadionu Narodowego.
Tyle "kibice". Swoje dorzuciły też media, pisząc o fenomenalnym występie, kapitalnym meczu i cudownych interwencjach. Można byłoby pomyśleć, że Fabiański zagrał mecz życia. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Były piłkarz Legii Warszawa bronił dobrze, ale nie miał zbyt wiele pracy, a interwencję na światowym poziomie zanotował jedną - przy strzale Robbena.
W Polsce, ale nie tylko, szybko wynosi się piłkarzy na piedestał. Fabiański z wyśmiewanego do niedawna rezerwowego stał się bohaterem. Dla wielu przysłonił nawet wybranego kilka chwil wcześniej papieża.
Fabiańskiemu trzeba życzyć jak najlepiej, bo to porządny bramkarz i fajny człowiek. Dlatego wierzę, że nie zachłyśnie się jednym występem i kilkoma pochlebnymi komentarzami - a szczególnie tymi w polskich mediach i polskich "znawców".
Przemysław Tytoń? Słabiak...
Wojciech Szczęsny? Słabiak...
Łukasz Załuska? Słabiak...
Artur Boruc? Słabiak...
Tomasz Kuszczak? Słabiak...
Teraz idolem bramkarskim Polski jest Łukasz Fabiański! Już widziałem wpisy i komentarze po meczu Arsenalu z Bayernem (Fabiański zagrał 90 minut, nie puścił gola, zanotował 2-3 bardzo dobre interwencje), że Waldemar Fornalik pośpieszył się z powołaniami na mecz z Ukrainą! Ba, że Fabiański jest najlepszym rozwiązaniem i Boruc oraz Szczęsny mogliby go podziwiać z trybun Stadionu Narodowego.
Tyle "kibice". Swoje dorzuciły też media, pisząc o fenomenalnym występie, kapitalnym meczu i cudownych interwencjach. Można byłoby pomyśleć, że Fabiański zagrał mecz życia. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Były piłkarz Legii Warszawa bronił dobrze, ale nie miał zbyt wiele pracy, a interwencję na światowym poziomie zanotował jedną - przy strzale Robbena.
W Polsce, ale nie tylko, szybko wynosi się piłkarzy na piedestał. Fabiański z wyśmiewanego do niedawna rezerwowego stał się bohaterem. Dla wielu przysłonił nawet wybranego kilka chwil wcześniej papieża.
Fabiańskiemu trzeba życzyć jak najlepiej, bo to porządny bramkarz i fajny człowiek. Dlatego wierzę, że nie zachłyśnie się jednym występem i kilkoma pochlebnymi komentarzami - a szczególnie tymi w polskich mediach i polskich "znawców".
środa, 13 marca 2013
Ekspert chciałby rządzić w polskiej piłce. Skromny trener sprowadził go na ziemię
Można krytykować Szpakowskiego, można śmiać się z "dziennikarza sportowego" Kurzajewskiego, ale to, co robi Pan Roman Kołtoń to katastrofa. To tacy ludzie są takim samym problemem polskiej piłki, jak korupcja, brak baz treningowych i słabi piłkarze.
Kołtoń od dawna ma swoją wizję świata i stara się do niej przekonać wszystkich dookoła. Udaje mu się to mizernie. Nic dziwnego. W ostatnim "Cafe Futbol" dał kolejny popis. I tylko pozostaje się cieszyć, że trener Piotr Stokowiec nie dał się sprowokować.
Gdyby swoje dorzucili jeszcze Mateusz Borek i Wojciech Kowalczyk, to Stokowiec powinien wyjść ze studia. Całe szczęście obaj nieweszli spadli na poziom Kołtonia. "Mati" i "Kowal" nie poparli Kołtonia
Zachowanie Kołtonia w stosunku do gościa było skandaliczne. A wcielenie się w role adwokata Euzebiusza Smolarka było żenujące. Gdyby nie to, że "Ebi" nie bardzo lubi takie zabawy (pamiętacie, jak próbował go "poderwać" Arboleda), to Kołtoń powinien spróbować się umówić ze Smolarkiem na randkę.
Póki tacy ludzie są "ekspertami", to w polskiej piłce nie będzie dobrze. Kołtoń w reprezentacji widziałby bowiem dalej Smolarka, którego sam by powołał, gdyż najchętniej byłby prezesem PZPN, szefem Ekstraklasy SA, selekcjonerem, trenerem wszystkich klubów Ekstraklasy, arbitrem i dziennikarzem. Kompleksy? Poniżej filmik z "walki" ze Stokowcem, a także "dwie książki o reprezentacji" i inne "kołtoniki".
Kołtoń od dawna ma swoją wizję świata i stara się do niej przekonać wszystkich dookoła. Udaje mu się to mizernie. Nic dziwnego. W ostatnim "Cafe Futbol" dał kolejny popis. I tylko pozostaje się cieszyć, że trener Piotr Stokowiec nie dał się sprowokować.
Gdyby swoje dorzucili jeszcze Mateusz Borek i Wojciech Kowalczyk, to Stokowiec powinien wyjść ze studia. Całe szczęście obaj nie
Zachowanie Kołtonia w stosunku do gościa było skandaliczne. A wcielenie się w role adwokata Euzebiusza Smolarka było żenujące. Gdyby nie to, że "Ebi" nie bardzo lubi takie zabawy (pamiętacie, jak próbował go "poderwać" Arboleda), to Kołtoń powinien spróbować się umówić ze Smolarkiem na randkę.
Póki tacy ludzie są "ekspertami", to w polskiej piłce nie będzie dobrze. Kołtoń w reprezentacji widziałby bowiem dalej Smolarka, którego sam by powołał, gdyż najchętniej byłby prezesem PZPN, szefem Ekstraklasy SA, selekcjonerem, trenerem wszystkich klubów Ekstraklasy, arbitrem i dziennikarzem. Kompleksy? Poniżej filmik z "walki" ze Stokowcem, a także "dwie książki o reprezentacji" i inne "kołtoniki".
sobota, 9 marca 2013
Dociera, ale nie rozumiem, czyli trudno być liderem
Gdy ogląda się głównego kandydat do mistrzostwa kraju, aktualnego lidera, to w wielu ligach można spodziewać się niezłego poziomu. W piątek obejrzałem mecz Legii. Na zmianę z Kac Vegas...
Obie pozycje były śmieszne. Film śmieszny w sensie zabawny, mecz śmieszny w sensie tragiczny. Poszczególne sceny w filmie i meczu były równie absurdalne. W tym pierwszym zamierzone, w drugim zupełnie nie...
Z gry Legii nie rozumiem zupełnie nic.
Niby dociera do mnie, że piłkarz polskiego klubu - w przeciwieństwie do zawodników wielu innych lig - nie jest w stanie być w formie przez całe długie TRZY miesiące, ale tego nie rozumiem.
Niby dociera do mnie, że Urban pewnie chciał przeszkody w postaci Korona, GKS Bełchatów i Podbeskidzie zaatakować z marszu, a szczyt (??) formy przygotował na kwiecień i maj, ale i tak nie rozumiem, czemu jego zespół w tym marszu zdobył tylko 4 punkty.
Niby dociera do mnie, że nikt się przed Legią nie położy i nie będzie czekał na najniższy wymiar kary, ale nie rozumiem, jak zespołów ze strefy spadkowej nie można na spokoju ograć umiejętnościami.
Niby dociera do mnie, że Legia po strzeleniu gola z Podbeskidziem próbowała bronić prowadzenia 1:0, ale tego nie rozumiem. To nie lepiej pójść za ciosem, dobić rywala i ostatnie pół godziny grać sobie na luzie?
Niby dociera do mnie, że Legia i tak wygrała, ale nie rozumiem po co zafundowała sobie takie nerwy.
Niby dociera do mnie, że niedługo Legię będzie może można chwalić, ale nie rozumiem dlaczego tak się stanie. Nie wiem, czy rozumie to ktokolwiek - z Janem Urbanem i piłkarzami Legii włącznie.
Niby dociera do mnie, że mistrzostwo Polski znaczy niewiele w skali europejskiej, ale nie rozumiem, czemu miałbym przestać emocjonować się walką o tytuł.
Niby dociera do mnie, że mistrzostwo to prawie pewna klęska w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale wciąż mam nadzieję...
Trzeba tylko zrozumieć...
Obie pozycje były śmieszne. Film śmieszny w sensie zabawny, mecz śmieszny w sensie tragiczny. Poszczególne sceny w filmie i meczu były równie absurdalne. W tym pierwszym zamierzone, w drugim zupełnie nie...
Z gry Legii nie rozumiem zupełnie nic.
Niby dociera do mnie, że piłkarz polskiego klubu - w przeciwieństwie do zawodników wielu innych lig - nie jest w stanie być w formie przez całe długie TRZY miesiące, ale tego nie rozumiem.
Niby dociera do mnie, że Urban pewnie chciał przeszkody w postaci Korona, GKS Bełchatów i Podbeskidzie zaatakować z marszu, a szczyt (??) formy przygotował na kwiecień i maj, ale i tak nie rozumiem, czemu jego zespół w tym marszu zdobył tylko 4 punkty.
Niby dociera do mnie, że nikt się przed Legią nie położy i nie będzie czekał na najniższy wymiar kary, ale nie rozumiem, jak zespołów ze strefy spadkowej nie można na spokoju ograć umiejętnościami.
Niby dociera do mnie, że Legia po strzeleniu gola z Podbeskidziem próbowała bronić prowadzenia 1:0, ale tego nie rozumiem. To nie lepiej pójść za ciosem, dobić rywala i ostatnie pół godziny grać sobie na luzie?
Niby dociera do mnie, że Legia i tak wygrała, ale nie rozumiem po co zafundowała sobie takie nerwy.
Niby dociera do mnie, że niedługo Legię będzie może można chwalić, ale nie rozumiem dlaczego tak się stanie. Nie wiem, czy rozumie to ktokolwiek - z Janem Urbanem i piłkarzami Legii włącznie.
Niby dociera do mnie, że mistrzostwo Polski znaczy niewiele w skali europejskiej, ale nie rozumiem, czemu miałbym przestać emocjonować się walką o tytuł.
Niby dociera do mnie, że mistrzostwo to prawie pewna klęska w eliminacjach Ligi Mistrzów, ale wciąż mam nadzieję...
Trzeba tylko zrozumieć...
sobota, 2 marca 2013
Bułgarska "znachorka" i Rumak na drezynie
Gdybym był piłkarzem Lecha Poznań, to w piątkowy wieczór po porażce z Polonią Warszawa poszedłbym do burdelu i poprosił o towarzyszkę z Bułgarii.
Lechowi kompletnie nie idzie na Bułgarskiej. Cztery porażki z rzędu. Bilans bramek? 1:9. Proponuje przełamanie w agencji towarzyskiej z panią ze Złotych Piasków. Może na tej płaszczyźnie coś by weszło. Przy Bułgarskiej nie wchodzi prawie nic.
Wizyta u bułgarskiej "znachorki" pozwoliłoby też mi, jako piłkarzowi Lecha, upewnić się, czy mam jaja. Przy takim trenerze jak Mariusz Rumak każdego dnia przy kąpieli zaglądałbym pod brzuch, czy nie zaraziłem się zanikiem męskich atrybutów...
- Bramki na Bułgarskiej są chyba zaczarowane. Musimy je jak najszybciej odczarować - wypalił po meczu Rumak. Czarodziej, Harry Potter kurde... Dziwne, że nic nie zmienił w ciągu 84 minut spotkania z Polonią. No tak, tutaj nie czary są potrzebne, a umiejętności trenerskie i brak klapek na oczach. Wiecie ile razy Lech zdołał w tym sezonie odrobić straty? W pięciu próbach udało się 0 razy! To świadczy o słabości zespołu czy o braku pomysłu trenera na grę? Jak się uda strzelić, to OK, żre. Ale jak "Kolejorz" straci, to "Houston mamy problem". I nie ma co się oszukiwać. To się nie zmieni. Poznańska lokomotywa ma niezłą moc, tylko maszynista powinien raczej przesiąść się na drezynę.
Lechowi kompletnie nie idzie na Bułgarskiej. Cztery porażki z rzędu. Bilans bramek? 1:9. Proponuje przełamanie w agencji towarzyskiej z panią ze Złotych Piasków. Może na tej płaszczyźnie coś by weszło. Przy Bułgarskiej nie wchodzi prawie nic.
Wizyta u bułgarskiej "znachorki" pozwoliłoby też mi, jako piłkarzowi Lecha, upewnić się, czy mam jaja. Przy takim trenerze jak Mariusz Rumak każdego dnia przy kąpieli zaglądałbym pod brzuch, czy nie zaraziłem się zanikiem męskich atrybutów...
- Bramki na Bułgarskiej są chyba zaczarowane. Musimy je jak najszybciej odczarować - wypalił po meczu Rumak. Czarodziej, Harry Potter kurde... Dziwne, że nic nie zmienił w ciągu 84 minut spotkania z Polonią. No tak, tutaj nie czary są potrzebne, a umiejętności trenerskie i brak klapek na oczach. Wiecie ile razy Lech zdołał w tym sezonie odrobić straty? W pięciu próbach udało się 0 razy! To świadczy o słabości zespołu czy o braku pomysłu trenera na grę? Jak się uda strzelić, to OK, żre. Ale jak "Kolejorz" straci, to "Houston mamy problem". I nie ma co się oszukiwać. To się nie zmieni. Poznańska lokomotywa ma niezłą moc, tylko maszynista powinien raczej przesiąść się na drezynę.
piątek, 22 lutego 2013
Karuzela, karuzela - 10 mln euro spadło i zostało 500 tyś. PLN...
Ofensywa transferowa Legii Warszawa, rozbiór warszawskiej Polonii, wyjazd kilku gwiazd i kilku obiecujących piłkarzy wyciągniętych z I ligi. Okienko transferowe w Polsce już się zamyka. Czas na podsumowanie ciekawych tygodni, w których przewijało się 10 mln euro, było "jodłowanie" i "ząbkowski Messi".
Kupiony okazyjnie
Ireneusz Król odrzucił ofertę Queens Park Rangers za Łukasza Teodorczyka. Uznał, że dwa mln funtów to za mało. Później zapowiadał, że nie puści napastnika do Lecha Poznań nawet za 10 mln euro. Ostatecznie dogadał się z "Kolejorzem" i dostał... około 500 tysięcy złotych. Interes życia.
Rozbiór Polonii
Na kłopotach przy Konwiktorskiej skorzystały cztery kluby. Skorzystał Ruch, wyciągając Marcina Baszczyńskiego. Skorzystał Lech, biorąc Teodorczyka. Skorzystało Zagłębie, kontraktując Dore Cotrę. I skorzystała Legia, która wzięła Tomasza Brzyskiego i Włademira Dwaliszwiliego. Ponadto odszedł Edgar Cani, K6 opuścił też Isidoro.
Ma być lepszy niż Stilić
Lech jeszcze jesienią stracił Manuela Arboledę. Kolumbijczyk i część wiosny ma z głowy z powodu urazu. W Poznaniu nie zatrudniono jednak nowego stopera. Wzięto natomiast Teodorczyka i Kaspera Hamalainena. Fin ma być głównym dyrygentem wicelidera Ekstraklasy. I to lepszym niż Semir Stilić, o którym przy Bułgarskiej wielu zdążyło zapomnieć.
Udowodni, że nie jest gorszy od Koseckiego?
- Myślę, że nie jestem od niego gorszy, ale jednak to Kuba gra w pierwszym zespole, a ja niestety nie. To reprezentant kraju, jest szybki, ma swoje walory, ale ja też mam swoje - mówi Bartosz Żurek. Utalentowany piłkarz będzie miał okazję to udowodnić. Został wypożyczony z Legii do GKS Bełchatów i pewnie dołoży kolejne minuty do tych 9, które ma rozegrane w Ekstraklasie.
"International level" zamiast Milika
Górnik zrobił dobry interes na sprzedaży Arkadiusza Milika do Bayeru Leverkusen. Zabrzanie w miejsce młodego napastnika ściągnęli gościa, który swego czasu był kandydatem do miana gwiazdy. Przynajmniej według Leo Beenhakkera. Czas płynął, a Zahorski nie odpalił. Od sezonu 2008-09 zagrał w 69 meczach w Ekstraklasie. Strzelił 7 goli.
Powroty mniejsze i większe
Wisły nie było stać na transfery. Sprowadzono więc Kamila Kosowskiego, a po nieudanej przygodzie w Turcji wrócił Patryk Małecki. Czy poprawią grę Wisły i jej wyniki? Śmiem wątpić.
Po przerwie w karierze na boisko wraca też Krzysztof Ostrowski. Pomocnik, który nie podpił dawniej ligi w barwach Legii Warszawa, ostatnio prowadził klinikę uzależnień. Trudno przypuszczać, by teraz gra Śląska była uzależniona od "Ostrego", ale uzupełnieniem składu Pan Krzysztof pewne będzie niezłym.
W Bełchatowie znowu pojawił się Patryk Rachwał - ostatnio głębokie rezerwy Zagłębia Lubin.
Najwięksi przegrani...
Stawiam na dwóch piłkarzy. Pierwszy to Szymon Pawłowski. Po bardzo dobrej rundzie wydawało się, że będzie miał sporo ofert. A jednak nie miał w czym specjalnie wybierać i to mimo tego, że w czerwcu skończy mu się umowa z Zagłębiem. Jeśli zaliczy udaną wiosnę, to nie będzie problemu. Gorzej, jak powinie mu się noga... Wówczas może kontraktem poratuje go... Zagłębie.
Drugim przegranym jest Marcin Wasilewski. Wydaje się, że "Wasyl" trochę przekombinował. Rozmawiał z Legią i był bliski porozumienia, ale ostatecznie do podpisania umowy nie doszło. Latem temat może wrócić, ale do tego czasu Wasilewskiego czeka ławka rezerwowych w Anderlechcie Bruksela.
Do tego nagroda specjalna. Dla działaczy Śląska Wrocław za zamieszanie wokół przenosin Tomasza Jodłowca do Legii Warszawa. Takiego natężenie kompromitujących oświadczeń nie widziałem dawno.
Odlot nielicznych gwiazd
Zimą Ekstraklasa straciła kilku piłkarzy, którzy zaczynali przerastać ligę umiejętnościami. Tak było nawet w przypadku Rafała Wolskiego, który jesień stracił z powodu leczenia kontuzji. Pomocnik Legii wylądował w Fiorentinie. Wspomniany Milik już grywa w Bayerze. W Polsce nie chciał zostać Abdou Razack Traore, którego próbowała przekonać Legię. Reprezentant Burkina Faso wybrał ofertę Gaziantepsporu, gdzie spotkał Dervydasa Sernasa. Do tego grona warto dodać oczywiście Maora Meliksona, który trafił do Valenciennes oraz mimo wszystko Edgara Caniego. Albańczyk, gdyby nie trudny charakter, pewnie byłby gwiazdą Ekstraklasy. Po odejściu z Polonii zakotwiczył w Catanii Calcio. Do Sivassporu wyjechał Arkadiusz Piech.
Egzotyczne wyjazdy w mało znane miejsca
Kilku innych piłkarzy opuściło Ekstraklasie i wyjechało do lekko egzotycznych z naszego punktu widzenia lig. W Szeriffie Tyraspol będzie grał Krzysztof Król, który kiedyś miał być o krok od podboju Realu Madryt. W bułgarskim Etyrze 1924 Wielkie Tyrnowo o utrzymanie powalczą Sławomir Cienciała i Mateusz Bąk. W bułgarskiej lidze spotkają Adama Stachowiaka - obecnie już Botew Płowdiw.
Podbiją Ekstraklasę? Jest nawet "Messi"
Kilku piłkarzy zimą zamieniło zespoły I ligi na Ekstraklasę. Czy podbiją najwyższą klasę rozgrywkową? Julien Tadrowski (teraz Pogoń Szczecin) i Adrian Błąd (znowu Zagłębie Lubin), a także Wojciech Trochim (po Warcie Poznań przyszedł czas na Zagłębie) mają wszelkie dane, by błyszczeć w Ekstraklasie. Czy wykorzystają swoją szansę? Klasę będzie musiał potwierdzić "ząbkowski Messi", czyli Robert Chwastek, który zamienił Dolcan na Ruch Chorzów.
Który transfer okaże się najbardziej opłacalny: Włademira Dwaliszwiliego do Legii Warszawa
Kto będzie największym rozczarowaniem: Emmanuel Sarki z Wisły Kraków
Kto będzie największym objawieniem: Julien Tadrowski w Pogoni Szczecin
Kupiony okazyjnie
Ireneusz Król odrzucił ofertę Queens Park Rangers za Łukasza Teodorczyka. Uznał, że dwa mln funtów to za mało. Później zapowiadał, że nie puści napastnika do Lecha Poznań nawet za 10 mln euro. Ostatecznie dogadał się z "Kolejorzem" i dostał... około 500 tysięcy złotych. Interes życia.
Rozbiór Polonii
Na kłopotach przy Konwiktorskiej skorzystały cztery kluby. Skorzystał Ruch, wyciągając Marcina Baszczyńskiego. Skorzystał Lech, biorąc Teodorczyka. Skorzystało Zagłębie, kontraktując Dore Cotrę. I skorzystała Legia, która wzięła Tomasza Brzyskiego i Włademira Dwaliszwiliego. Ponadto odszedł Edgar Cani, K6 opuścił też Isidoro.
Ma być lepszy niż Stilić
Lech jeszcze jesienią stracił Manuela Arboledę. Kolumbijczyk i część wiosny ma z głowy z powodu urazu. W Poznaniu nie zatrudniono jednak nowego stopera. Wzięto natomiast Teodorczyka i Kaspera Hamalainena. Fin ma być głównym dyrygentem wicelidera Ekstraklasy. I to lepszym niż Semir Stilić, o którym przy Bułgarskiej wielu zdążyło zapomnieć.
Udowodni, że nie jest gorszy od Koseckiego?
- Myślę, że nie jestem od niego gorszy, ale jednak to Kuba gra w pierwszym zespole, a ja niestety nie. To reprezentant kraju, jest szybki, ma swoje walory, ale ja też mam swoje - mówi Bartosz Żurek. Utalentowany piłkarz będzie miał okazję to udowodnić. Został wypożyczony z Legii do GKS Bełchatów i pewnie dołoży kolejne minuty do tych 9, które ma rozegrane w Ekstraklasie.
"International level" zamiast Milika
Górnik zrobił dobry interes na sprzedaży Arkadiusza Milika do Bayeru Leverkusen. Zabrzanie w miejsce młodego napastnika ściągnęli gościa, który swego czasu był kandydatem do miana gwiazdy. Przynajmniej według Leo Beenhakkera. Czas płynął, a Zahorski nie odpalił. Od sezonu 2008-09 zagrał w 69 meczach w Ekstraklasie. Strzelił 7 goli.
Powroty mniejsze i większe
Wisły nie było stać na transfery. Sprowadzono więc Kamila Kosowskiego, a po nieudanej przygodzie w Turcji wrócił Patryk Małecki. Czy poprawią grę Wisły i jej wyniki? Śmiem wątpić.
Po przerwie w karierze na boisko wraca też Krzysztof Ostrowski. Pomocnik, który nie podpił dawniej ligi w barwach Legii Warszawa, ostatnio prowadził klinikę uzależnień. Trudno przypuszczać, by teraz gra Śląska była uzależniona od "Ostrego", ale uzupełnieniem składu Pan Krzysztof pewne będzie niezłym.
W Bełchatowie znowu pojawił się Patryk Rachwał - ostatnio głębokie rezerwy Zagłębia Lubin.
Najwięksi przegrani...
Stawiam na dwóch piłkarzy. Pierwszy to Szymon Pawłowski. Po bardzo dobrej rundzie wydawało się, że będzie miał sporo ofert. A jednak nie miał w czym specjalnie wybierać i to mimo tego, że w czerwcu skończy mu się umowa z Zagłębiem. Jeśli zaliczy udaną wiosnę, to nie będzie problemu. Gorzej, jak powinie mu się noga... Wówczas może kontraktem poratuje go... Zagłębie.
Drugim przegranym jest Marcin Wasilewski. Wydaje się, że "Wasyl" trochę przekombinował. Rozmawiał z Legią i był bliski porozumienia, ale ostatecznie do podpisania umowy nie doszło. Latem temat może wrócić, ale do tego czasu Wasilewskiego czeka ławka rezerwowych w Anderlechcie Bruksela.
Do tego nagroda specjalna. Dla działaczy Śląska Wrocław za zamieszanie wokół przenosin Tomasza Jodłowca do Legii Warszawa. Takiego natężenie kompromitujących oświadczeń nie widziałem dawno.
Odlot nielicznych gwiazd
Zimą Ekstraklasa straciła kilku piłkarzy, którzy zaczynali przerastać ligę umiejętnościami. Tak było nawet w przypadku Rafała Wolskiego, który jesień stracił z powodu leczenia kontuzji. Pomocnik Legii wylądował w Fiorentinie. Wspomniany Milik już grywa w Bayerze. W Polsce nie chciał zostać Abdou Razack Traore, którego próbowała przekonać Legię. Reprezentant Burkina Faso wybrał ofertę Gaziantepsporu, gdzie spotkał Dervydasa Sernasa. Do tego grona warto dodać oczywiście Maora Meliksona, który trafił do Valenciennes oraz mimo wszystko Edgara Caniego. Albańczyk, gdyby nie trudny charakter, pewnie byłby gwiazdą Ekstraklasy. Po odejściu z Polonii zakotwiczył w Catanii Calcio. Do Sivassporu wyjechał Arkadiusz Piech.
Egzotyczne wyjazdy w mało znane miejsca
Kilku innych piłkarzy opuściło Ekstraklasie i wyjechało do lekko egzotycznych z naszego punktu widzenia lig. W Szeriffie Tyraspol będzie grał Krzysztof Król, który kiedyś miał być o krok od podboju Realu Madryt. W bułgarskim Etyrze 1924 Wielkie Tyrnowo o utrzymanie powalczą Sławomir Cienciała i Mateusz Bąk. W bułgarskiej lidze spotkają Adama Stachowiaka - obecnie już Botew Płowdiw.
Podbiją Ekstraklasę? Jest nawet "Messi"
Kilku piłkarzy zimą zamieniło zespoły I ligi na Ekstraklasę. Czy podbiją najwyższą klasę rozgrywkową? Julien Tadrowski (teraz Pogoń Szczecin) i Adrian Błąd (znowu Zagłębie Lubin), a także Wojciech Trochim (po Warcie Poznań przyszedł czas na Zagłębie) mają wszelkie dane, by błyszczeć w Ekstraklasie. Czy wykorzystają swoją szansę? Klasę będzie musiał potwierdzić "ząbkowski Messi", czyli Robert Chwastek, który zamienił Dolcan na Ruch Chorzów.
Który transfer okaże się najbardziej opłacalny: Włademira Dwaliszwiliego do Legii Warszawa
Kto będzie największym rozczarowaniem: Emmanuel Sarki z Wisły Kraków
Kto będzie największym objawieniem: Julien Tadrowski w Pogoni Szczecin
czwartek, 21 lutego 2013
A co jeśli Dudek z Liechtensteinem puści "szmatę"?
Czy to dobrze, że Jerzy Dudek zagra w meczu Polska - Liechtenstein? Po pojawieniu się takiej informacji, byłem jak najbardziej "za". Teraz mam trochę wątpliwości i skłaniam się ku opcji "przeciw".
ZA:
- Dudkowi należy się godne pożegnanie z reprezentacją
- Jest to lekkie ciągnięcie za uszy do Klubu Wybitnego Reprezentanta, ale... skoro brakuje tylko jednego epizodu, to czemu nie? Nie jest tak, że nagle szuka się trzech czy czterech spotkań. A w przypadku Dudka można to podczepić pod pożegnanie z kadrą. Póki co kryteria członkostwa w KWR są takie, a nie inne. Ponadto Zbigniew Boniek, pomysłodawca pożegnania Dudka, twierdzi, że wcale nie chodzi o wepchnięcie Jurka do szacownego grona. Pytanie jednak, czy Dudek w reprezentacji był wybitny?
- Dopiero niedawno Dudek stwierdził, że nie wznowi kariery. W tym momencie, dopiero w tym momencie, przekreślił swoje szanse na powrót do reprezentacji.
PRZECIW:
- To zły moment. Dudek taki mecz powinien mieć kilkanaście miesięcy temu. Jeszcze za poprzednich władz PZPN, gdy był w miarę czynnym piłkarzem. Teraz to Dudek grywa w golfa. Cały czas więc w rękawicach, ale jakby trochę innych niż bramkarskie.
- Dudek i tak powinien być Wybitnym Reprezentantem.Tak jak Józef Młynarczyk, który w kadrze zagrał 42 razy, czy Lucjan Brychczy z 58 grami na koncie.
- Wystawienie Dudka na dłużej niż 5 minut będzie niezbyt poważne wobec reprezentacji Liechtensteinu. Wątpię, by przeciwko Niemcom, Włochom czy Hiszpanom ktoś zdecydowałby się wystawić Dudka.
- PZPN powinien zrobić pożegnanie Dudka, ale w meczu z... Liverpool FC lub Realem Madryt. Przypuszczam, że udałoby się ściągnąć któryś z byłych zespołów Polaka nad Wisłę i pożegnać Dudka w takim spotkaniu. A i kibiców przyszłoby więcej.
Ogólnie głównym problemem jest... Klub Wybitnego Reprezentanta. Kryterium 60 spotkań jest chore. Przez nie w gronie wyróżnionych nie ma m.in. Jerzego Gorgonia, Józefa Młynarczyka, a ledwo załapali się Włodzimierz Smolarek i Andrzej Szarmach.
Zbigniew Boniek powinien jak najszybciej zmienić kryterium członkostwa w KWR. Niezależnie od casusu Dudka, którego powinno się pożegnać kwiatami i kartą członkowską przed którymś spotkaniem reprezentacji. I nie dawać mu wychodzić na boisko i zmuszać do gry. Bo jeszcze któryś z graczy Liechtensteinu strzeli na bramkę, Dudek puści "szmatę" i zamiast święta będzie niesmak. Co wtedy? Dać Dudkowi zagrać 61. mecz, by się zrehabilitował i z pożegnania z kadrą miał miłe wspomnienia?
ZA:
- Dudkowi należy się godne pożegnanie z reprezentacją
- Jest to lekkie ciągnięcie za uszy do Klubu Wybitnego Reprezentanta, ale... skoro brakuje tylko jednego epizodu, to czemu nie? Nie jest tak, że nagle szuka się trzech czy czterech spotkań. A w przypadku Dudka można to podczepić pod pożegnanie z kadrą. Póki co kryteria członkostwa w KWR są takie, a nie inne. Ponadto Zbigniew Boniek, pomysłodawca pożegnania Dudka, twierdzi, że wcale nie chodzi o wepchnięcie Jurka do szacownego grona. Pytanie jednak, czy Dudek w reprezentacji był wybitny?
- Dopiero niedawno Dudek stwierdził, że nie wznowi kariery. W tym momencie, dopiero w tym momencie, przekreślił swoje szanse na powrót do reprezentacji.
PRZECIW:
- To zły moment. Dudek taki mecz powinien mieć kilkanaście miesięcy temu. Jeszcze za poprzednich władz PZPN, gdy był w miarę czynnym piłkarzem. Teraz to Dudek grywa w golfa. Cały czas więc w rękawicach, ale jakby trochę innych niż bramkarskie.
- Dudek i tak powinien być Wybitnym Reprezentantem.Tak jak Józef Młynarczyk, który w kadrze zagrał 42 razy, czy Lucjan Brychczy z 58 grami na koncie.
- Wystawienie Dudka na dłużej niż 5 minut będzie niezbyt poważne wobec reprezentacji Liechtensteinu. Wątpię, by przeciwko Niemcom, Włochom czy Hiszpanom ktoś zdecydowałby się wystawić Dudka.
- PZPN powinien zrobić pożegnanie Dudka, ale w meczu z... Liverpool FC lub Realem Madryt. Przypuszczam, że udałoby się ściągnąć któryś z byłych zespołów Polaka nad Wisłę i pożegnać Dudka w takim spotkaniu. A i kibiców przyszłoby więcej.
Ogólnie głównym problemem jest... Klub Wybitnego Reprezentanta. Kryterium 60 spotkań jest chore. Przez nie w gronie wyróżnionych nie ma m.in. Jerzego Gorgonia, Józefa Młynarczyka, a ledwo załapali się Włodzimierz Smolarek i Andrzej Szarmach.
Zbigniew Boniek powinien jak najszybciej zmienić kryterium członkostwa w KWR. Niezależnie od casusu Dudka, którego powinno się pożegnać kwiatami i kartą członkowską przed którymś spotkaniem reprezentacji. I nie dawać mu wychodzić na boisko i zmuszać do gry. Bo jeszcze któryś z graczy Liechtensteinu strzeli na bramkę, Dudek puści "szmatę" i zamiast święta będzie niesmak. Co wtedy? Dać Dudkowi zagrać 61. mecz, by się zrehabilitował i z pożegnania z kadrą miał miłe wspomnienia?
wtorek, 19 lutego 2013
Zamiast jodłowania mistrz Polski skamle o kilka groszy
Żenujące są działania Śląska Wrocław w sprawie Tomasza Jodłowca. Mistrz Polski nie walczy już o zawodnika, bo na to nie ma szans, ale pod przykrywką takich starań, chce od Legii wyciągnąć pieniądze...
Jodłowiec był do Śląska oddany za darmo przez Józefa Wojciechowskiego. Były właściciel Polonii do północy 18 lutego mógł zawodnika wytransferować do innego klubu. Takie były zapisy w umowie z działaczami wrocławskiego "giganta".
Oczywiście, gdy do tego doszło, szefowie Śląska się obudzili. Zaczęli tłumaczyć, że transfer jest nieważny, że zabezpieczyli swoje interesy i Jodłowiec nadal jest ich. Piłkarz i Legia niewiele sobie robili z tupania nóżką. We wtorek rano obrońca został zaprezentowany w koszulce lidera Ekstraklasy. Faktycznie interesy Śląska zabezpieczone zostały kapitalnie. Jak złoto przez Marcina P. w Amber Gold.
Działacze Śląska już na szczęście przestali się kompromitować i zrozumieli, że Jodłowiec umowy z Legią nie podpisał we wtorek, a w poniedziałek lub niedzielę, czyli przed północą 18 lutego. Ktoś życzliwy wytłumaczył im różnicę między PODPISANIEM a PREZENTACJĄ. Szkoda, że Mikołajki daleko, bo w butach "derektorów" Śląska można byłoby umieścić Słownik Języka Polskiego. O ile zmieściłby się obok słomy.
Teraz Śląsk wyciąga różne paragrafy i próbuje podważyć transfer Jodłowca. Tak jest to przedstawiane oficjalnie. Wiadomo jednak, że nie chodzi o coś innego. A konkretnie to o pieniądze. Wrocławianie próbują ratować swoje dupy i przyklejone do nich stołki nawet kosztem twarzy. Szkoda, że zapominają o wizerunku klubu.
Chciałbym, żeby cała sprawa zakończyła się polubownie. Żeby Legia łaskawie zdobyła się na jałmużnę. W ten sposób drugi raz Śląsk zostanie skompromitowany.
Jodłowiec był do Śląska oddany za darmo przez Józefa Wojciechowskiego. Były właściciel Polonii do północy 18 lutego mógł zawodnika wytransferować do innego klubu. Takie były zapisy w umowie z działaczami wrocławskiego "giganta".
Oczywiście, gdy do tego doszło, szefowie Śląska się obudzili. Zaczęli tłumaczyć, że transfer jest nieważny, że zabezpieczyli swoje interesy i Jodłowiec nadal jest ich. Piłkarz i Legia niewiele sobie robili z tupania nóżką. We wtorek rano obrońca został zaprezentowany w koszulce lidera Ekstraklasy. Faktycznie interesy Śląska zabezpieczone zostały kapitalnie. Jak złoto przez Marcina P. w Amber Gold.
Działacze Śląska już na szczęście przestali się kompromitować i zrozumieli, że Jodłowiec umowy z Legią nie podpisał we wtorek, a w poniedziałek lub niedzielę, czyli przed północą 18 lutego. Ktoś życzliwy wytłumaczył im różnicę między PODPISANIEM a PREZENTACJĄ. Szkoda, że Mikołajki daleko, bo w butach "derektorów" Śląska można byłoby umieścić Słownik Języka Polskiego. O ile zmieściłby się obok słomy.
Teraz Śląsk wyciąga różne paragrafy i próbuje podważyć transfer Jodłowca. Tak jest to przedstawiane oficjalnie. Wiadomo jednak, że nie chodzi o coś innego. A konkretnie to o pieniądze. Wrocławianie próbują ratować swoje dupy i przyklejone do nich stołki nawet kosztem twarzy. Szkoda, że zapominają o wizerunku klubu.
Chciałbym, żeby cała sprawa zakończyła się polubownie. Żeby Legia łaskawie zdobyła się na jałmużnę. W ten sposób drugi raz Śląsk zostanie skompromitowany.
"Lewy" wolał jabłuszka niż "prestiżową" nagrodę
Robert Lewandowski został Piłkarzem Roku w plebiscycie "Piłki Nożnej". Na gali się nie pojawił. Kilka dni później pojawił się jednak w Polsce...
Lewandowski w sobotę nie pofatygował się na galę, by odebrać nagrodę przyznaną przez "Piłkę Nożną". A mógł to zrobić, bowiem za czerwoną kartkę został zawieszony na trzy spotkania i w sobotę nie musiał grać w lidze.
Ok. Mamy do czynienia z profesjonalnym klubem i "Lewy" pewnie miał obowiązek pojawienia się na trybunach podczas meczu z Eintrachtem. Problem jednak w tym, że działacze BVB to nie są debile i pewnie puściliby Lewandowskiego na gale. Gdyby ten tylko poprosił. Marketingowo lepiej byłoby dla Borussii, żeby napastnik odebrał nagrodę, a zdjęcia z tego momentu pojawiły się w mediach.
Tymczasem "Lewy" wybrał inną imprezę. Zamiast w sobotę na imprezie w środowisku piłkarskim, w poniedziałek zjawił się na gali "Srebrnych Jabłek". Wielu pewnie spyta, co to za bal i czym coś wspólnego np. z Królewną Śnieżką lub wężem, kumplem Ewy i wrogiem Adama. Spieszę z odpowiedzią, że nie. Chodzi o związki partnerskie i ich genezę - czyli o miłość. Tym razem nominowani byli m.in. Robert Lewandowski i jego partnerka Anna Stachurska. Nie wygrali. Historia "lewej miłości" przegrała z dziejami Passentów (Daniela i Marty), Beaty Kozidrak i Andrzeja Pietrasa oraz Moniki Kuszyńskiej i Kuby Raczyńskiego.
Wybór Lewandowskiego świadczy jednak przede wszystkim o... prestiżu imprezy "Piłki Nożnej". Przecież nagrody nie odebrał też Danijel Ljuboja, nie pojawił się Maciej Kowalczyk. Cóż, ale jeśli "na chama" daje się nagrodę Maciejowi Jankowskiemu (Odkrycie Roku 2010), bo jest ze "stajni" właściciela gazety, to potem nie ma co się dziwić, że laur od "Piłki Nożnej" jest traktowany gorzej niż tytuł króla balu na koniec gimnazjum...
Lewandowski w sobotę nie pofatygował się na galę, by odebrać nagrodę przyznaną przez "Piłkę Nożną". A mógł to zrobić, bowiem za czerwoną kartkę został zawieszony na trzy spotkania i w sobotę nie musiał grać w lidze.
Ok. Mamy do czynienia z profesjonalnym klubem i "Lewy" pewnie miał obowiązek pojawienia się na trybunach podczas meczu z Eintrachtem. Problem jednak w tym, że działacze BVB to nie są debile i pewnie puściliby Lewandowskiego na gale. Gdyby ten tylko poprosił. Marketingowo lepiej byłoby dla Borussii, żeby napastnik odebrał nagrodę, a zdjęcia z tego momentu pojawiły się w mediach.
Tymczasem "Lewy" wybrał inną imprezę. Zamiast w sobotę na imprezie w środowisku piłkarskim, w poniedziałek zjawił się na gali "Srebrnych Jabłek". Wielu pewnie spyta, co to za bal i czym coś wspólnego np. z Królewną Śnieżką lub wężem, kumplem Ewy i wrogiem Adama. Spieszę z odpowiedzią, że nie. Chodzi o związki partnerskie i ich genezę - czyli o miłość. Tym razem nominowani byli m.in. Robert Lewandowski i jego partnerka Anna Stachurska. Nie wygrali. Historia "lewej miłości" przegrała z dziejami Passentów (Daniela i Marty), Beaty Kozidrak i Andrzeja Pietrasa oraz Moniki Kuszyńskiej i Kuby Raczyńskiego.
Wybór Lewandowskiego świadczy jednak przede wszystkim o... prestiżu imprezy "Piłki Nożnej". Przecież nagrody nie odebrał też Danijel Ljuboja, nie pojawił się Maciej Kowalczyk. Cóż, ale jeśli "na chama" daje się nagrodę Maciejowi Jankowskiemu (Odkrycie Roku 2010), bo jest ze "stajni" właściciela gazety, to potem nie ma co się dziwić, że laur od "Piłki Nożnej" jest traktowany gorzej niż tytuł króla balu na koniec gimnazjum...
czwartek, 7 lutego 2013
Lewandowski strzela sobie w stopę. Celnie!
Dramatu jeszcze nie ma, ale kiedy oglądasz taki mecz, to WIEDZ, ŻE COŚ Z TĄ REPREZENTACJĄ SIĘ DZIEJE. Po słabym meczu biało-czerwoni wzięli w łeb od Irlandii. Najgorszy na boisku były Robert Lewandowski, ale banda oglądaczy z telefonami w ręku wybrała go zawodnikiem meczu. Nazwisko Krychowiak lub Łukasik nic im bowiem nie mówi.
Z tak grającym napastnikiem reprezentacja Polski na mundial nie awansuje. Powiedzmy to sobie szczerze. "Lewy" w kadrze gra tak, jakby pakując torbę w Dortmundzie zabierał buty, ubrania, kosmetyki i nie wystarczało miejsca na umiejętności. A może to trener Juergen Klopp, gdy przychodzi faks z powołaniem, zabiera Lewandowskiemu snajperski instynkt i zamyka w "dobrym miejscu" (ukłon w stronę mojej teściowej, która wiele rzeczy ma tak pochowanych i do tej pory ich szuka).
12 godzin bez gola w kadrze. Gość, który ma odejść z Borussii za 25 mln euro, który aspiruje do grupy najlepszych napastników w Europie, nie może zaliczać tylu kolejnych spotkań w kadrze bez gola.
Po meczu z Irlandią widziałem taki komentarz, że do 1000 minut bez bramki Lewandowski raczej nie dojdzie, gdyż po spotkaniu z Ukrainą, gramy z San Marino. A ja jestem zdania, że "Lewy" ma większe szanse trafić do siatki w starciu z naszymi wschodnimi sąsiadami niż z amatorami z kraju, który za sąsiadów ma tylko Włochów, bowiem jakiś kelner z bankierem nie będą kalkulować - pójdą na raz i Lewandowskiego skasują.
"Najlepszy polski piłkarz w meczu z Irlandią według widzów TVP" ubolewa, że nie może strzelić gola w reprezentacji. I pociesza się, że w poprzednich meczach nie miał sytuacji, a z Irlandią miał dwie. NAPASTNIK, KTÓRY CHCE UCHODZIĆ ZA KLASY ŚWIATOWEJ SAM STRZELA (TYM RAZEM CELNIE!) SOBIE W STOPĘ. Gość przyznaje, że w poprzednich meczach nie potrafił ani razu znaleźć się w takiej sytuacji, jaką miał z Irlandią. Kur... nie graliśmy z Włochami, Niemcami czy Hiszpanią. Nie potrafił dojść do sytuacji z Estonię? Nie potrafił dojść do sytuacji z Mołdawią i Czarnogórą? Gdyby chodziło o inne dochodzenie, podrzuciłbym adresy kilku aptek. Tam są specyfiki. Na nieskuteczność leku nie ma. Tym bardziej na nieskuteczność wybiórczą, czyli w klubie strzelam, w kadrze nie.
Do meczu z Ukrainą zostało jeszcze trochę czasu. Żaden napastnik lepszy od Lewandowskiego się jednak w Polsce nie objawi. Dlatego "Lewy" wyjdzie na Ukraińców i Fornalikowi oraz kibicom pozostaje wierzyć, że tym razem wceluje w prostokąt z siatką. Jeśli nie, to pewnie pozostanie mu się cieszyć z tytułu "Najlepszego polskiego piłkarza w meczu z Ukrainą według widzów TVP". Bo łatwiej walić w Wawrzyniaka, Boenischa czy Łukasika, którzy nigdy nie zostaną absolutnymi bohaterami meczu. Lepiej klepać Lewandowskiego po plecach nawet po słabych meczach, żeby jak w końcu trafi do siatki, nikt nie zarzucił, że jest się "kibicem sukcesu". Nie tak to działa. Nie tak. Głaskanie kota to marna forma mobilizacji.
Z tak grającym napastnikiem reprezentacja Polski na mundial nie awansuje. Powiedzmy to sobie szczerze. "Lewy" w kadrze gra tak, jakby pakując torbę w Dortmundzie zabierał buty, ubrania, kosmetyki i nie wystarczało miejsca na umiejętności. A może to trener Juergen Klopp, gdy przychodzi faks z powołaniem, zabiera Lewandowskiemu snajperski instynkt i zamyka w "dobrym miejscu" (ukłon w stronę mojej teściowej, która wiele rzeczy ma tak pochowanych i do tej pory ich szuka).
12 godzin bez gola w kadrze. Gość, który ma odejść z Borussii za 25 mln euro, który aspiruje do grupy najlepszych napastników w Europie, nie może zaliczać tylu kolejnych spotkań w kadrze bez gola.
Po meczu z Irlandią widziałem taki komentarz, że do 1000 minut bez bramki Lewandowski raczej nie dojdzie, gdyż po spotkaniu z Ukrainą, gramy z San Marino. A ja jestem zdania, że "Lewy" ma większe szanse trafić do siatki w starciu z naszymi wschodnimi sąsiadami niż z amatorami z kraju, który za sąsiadów ma tylko Włochów, bowiem jakiś kelner z bankierem nie będą kalkulować - pójdą na raz i Lewandowskiego skasują.
"Najlepszy polski piłkarz w meczu z Irlandią według widzów TVP" ubolewa, że nie może strzelić gola w reprezentacji. I pociesza się, że w poprzednich meczach nie miał sytuacji, a z Irlandią miał dwie. NAPASTNIK, KTÓRY CHCE UCHODZIĆ ZA KLASY ŚWIATOWEJ SAM STRZELA (TYM RAZEM CELNIE!) SOBIE W STOPĘ. Gość przyznaje, że w poprzednich meczach nie potrafił ani razu znaleźć się w takiej sytuacji, jaką miał z Irlandią. Kur... nie graliśmy z Włochami, Niemcami czy Hiszpanią. Nie potrafił dojść do sytuacji z Estonię? Nie potrafił dojść do sytuacji z Mołdawią i Czarnogórą? Gdyby chodziło o inne dochodzenie, podrzuciłbym adresy kilku aptek. Tam są specyfiki. Na nieskuteczność leku nie ma. Tym bardziej na nieskuteczność wybiórczą, czyli w klubie strzelam, w kadrze nie.
Do meczu z Ukrainą zostało jeszcze trochę czasu. Żaden napastnik lepszy od Lewandowskiego się jednak w Polsce nie objawi. Dlatego "Lewy" wyjdzie na Ukraińców i Fornalikowi oraz kibicom pozostaje wierzyć, że tym razem wceluje w prostokąt z siatką. Jeśli nie, to pewnie pozostanie mu się cieszyć z tytułu "Najlepszego polskiego piłkarza w meczu z Ukrainą według widzów TVP". Bo łatwiej walić w Wawrzyniaka, Boenischa czy Łukasika, którzy nigdy nie zostaną absolutnymi bohaterami meczu. Lepiej klepać Lewandowskiego po plecach nawet po słabych meczach, żeby jak w końcu trafi do siatki, nikt nie zarzucił, że jest się "kibicem sukcesu". Nie tak to działa. Nie tak. Głaskanie kota to marna forma mobilizacji.
środa, 6 lutego 2013
Napastnik w swoim polu karnym? To niebezpieczne
Najczęściej bramki samobójcze zdarzają się obrońcom. Takie ryzyko zawodowe. Jednak i w powiedzeniu, że gdy napastnik pojawia się we własnym polu karnym, to robi się niebezpiecznie, jest wiele prawdy...
Ostatnio przekonał się o tym Cristiano Ronaldo. Portugalczyk wrócił pod własną bramkę w meczu z Granadą. Gospodarze wykonywali rzut rożny, a CR... świetnie wykończył centrę. Real przegrał 0:1.
Nie tylko Ronaldo w takich okolicznościach wpakował piłkę do bramki strzeżonej przez kolegę z zespołu. W 2010 roku w meczu z Chievo Werona zdarzyło się to Zlatanowi Ibrahimoviciowi. Ta bramka dała nadzieje gościom, ale ostatecznie to Milan wygrał 3:1. Przy golach na 1:0 i 2:0 autorstwa Pato asystował "Ibra".
Ostatnio przekonał się o tym Cristiano Ronaldo. Portugalczyk wrócił pod własną bramkę w meczu z Granadą. Gospodarze wykonywali rzut rożny, a CR... świetnie wykończył centrę. Real przegrał 0:1.
Nie tylko Ronaldo w takich okolicznościach wpakował piłkę do bramki strzeżonej przez kolegę z zespołu. W 2010 roku w meczu z Chievo Werona zdarzyło się to Zlatanowi Ibrahimoviciowi. Ta bramka dała nadzieje gościom, ale ostatecznie to Milan wygrał 3:1. Przy golach na 1:0 i 2:0 autorstwa Pato asystował "Ibra".
Samobójczy gol Wayne'a Rooneya nie zaszkodził Manchesterowi United. Anglik wpakował piłkę do swojej bramki przy stanie 0:0. Potem jednak strzelił dwa gole we właściwym kierunku, zaliczył dwie asysty i MU wygrał 4:2.
Milan wygrał, ManUnited wygrał, a nie udało się Interowi Mediolan w meczu Ligi Mistrzów z Twente Enschede (2:2). Jednego z goli dla Holendrów strzelił... Diego Milito. Argentyńczyk też "ucierpiał" w walce o dośrodkowaną piłkę.
Bramka samobójcza przytrafiła się również Dembie Ba. Nowy napastnik Chelsea Londyn jeszcze jako gracz Newcastle United zapewnił remis 1:1... Sunderlandowi.
Zakaz zbliżania się do własnej bramki powinien dostać Peter Crouch. Zdobył samobója w barwach Tottenham Hotspur, zaliczył też trafienie do nie tej siatki w koszulce Stoke.
Crouch i tak nie może jednak narzekać. Co ma bowiem powiedzieć Jonathan Walters. Napastnik Stoke City (ten klub przewija się tu dość często) w niedawnym spotkaniu z Chelsea zmarnował rzut karny i dwukrotnie wpakował piłkę do bramki swojej drużyny. Wszyscy napastnicy wymienieni powyżej mogą się więc cieszyć, że taki koszmar nie stał się ich udziałem.
czwartek, 31 stycznia 2013
Jak "Moda na sukces" - Smudy kompromitacji ciąg dalszy
Franciszek Smuda znalazł pracę w Jahn Regensburg, ale nadal nie może zapomnieć o reprezentacji. "Franz" znowu nieudolnie się tłumaczy.
Polska pod wodzą Smudy poniosła klęskę na Euro 2012. W trzech meczach zanotowała dwa remisy i porażkę. W efekcie zawiodła oczekiwania kibiców, którzy liczyli, że współgospodarz turnieju awansuje do ćwierćfinału.
Teraz Smuda niepowodzenie próbuje tłumaczyć... formułą turnieju. Proszę zwrócić uwagę, że kadra Waldka Fornalika zagrała już więcej meczów o punkty niż moja. My nie mogliśmy odrobić strat, bo nie było kiedy. Trzy mecze w ciągu ośmiu dni i po turnieju - powiedział Smuda w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Wszystko prawda, ale... wystarczyło ograć Grecję oraz Rosję i niczego nie trzeba byłoby odrabiać. Ba, wystarczyło pokonać Czechów w ostatnim meczu i też byłby awans do ćwierćfinału.
"Franz" teraz próbuje karmić opinię publiczną jakimś bajeczkami o odrabianiu strat oraz historią o problemie reprezentacji. - Polega on na tym, że kadra ma tylko trzech zawodników na poziomie światowym. Na młodych, którzy osiągnęliby ich poziom, musimy jeszcze poczekać. Fornalik ma ten sam kłopot, co ja - stwierdził Smuda.
W ten sposób Smuda sam strzela sobie w stopę, gdyż w takim razie nie znalazł przez czas swojej kadencji żadnego reprezentanta! Łukasza Piszczka, Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego ukształtowała w końcu Borussia Dortmund. Zresztą cała trójka i tak dużo gorzej gra (i nie chodzi o współpracę z kolegami, ale o grę indywidualną) w reprezentacji niż w klubie.
Fornalika od Smudy już różni to, że szuka piłkarzy. Powołał Milika, wezwał Stępińskiego, sprawdzi Furmana i Jędrzejczyka. Może któryś z nich wystrzeli i stanie się liderem reprezentacji. Smuda oparł się o trójkę z Dortmundu, narzekanie na brak Arboledy i wojenki z mediami.
Mam nadzieję, że Smuda wreszcie zamilknie na temat Euro 2012. I od czerwca będzie tłumaczył, dlaczego i z czyjej winy nie udało się utrzymać Jahn Regensburg w 2. Bundeslidze.
Polska pod wodzą Smudy poniosła klęskę na Euro 2012. W trzech meczach zanotowała dwa remisy i porażkę. W efekcie zawiodła oczekiwania kibiców, którzy liczyli, że współgospodarz turnieju awansuje do ćwierćfinału.
Teraz Smuda niepowodzenie próbuje tłumaczyć... formułą turnieju. Proszę zwrócić uwagę, że kadra Waldka Fornalika zagrała już więcej meczów o punkty niż moja. My nie mogliśmy odrobić strat, bo nie było kiedy. Trzy mecze w ciągu ośmiu dni i po turnieju - powiedział Smuda w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Wszystko prawda, ale... wystarczyło ograć Grecję oraz Rosję i niczego nie trzeba byłoby odrabiać. Ba, wystarczyło pokonać Czechów w ostatnim meczu i też byłby awans do ćwierćfinału.
"Franz" teraz próbuje karmić opinię publiczną jakimś bajeczkami o odrabianiu strat oraz historią o problemie reprezentacji. - Polega on na tym, że kadra ma tylko trzech zawodników na poziomie światowym. Na młodych, którzy osiągnęliby ich poziom, musimy jeszcze poczekać. Fornalik ma ten sam kłopot, co ja - stwierdził Smuda.
W ten sposób Smuda sam strzela sobie w stopę, gdyż w takim razie nie znalazł przez czas swojej kadencji żadnego reprezentanta! Łukasza Piszczka, Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego ukształtowała w końcu Borussia Dortmund. Zresztą cała trójka i tak dużo gorzej gra (i nie chodzi o współpracę z kolegami, ale o grę indywidualną) w reprezentacji niż w klubie.
Fornalika od Smudy już różni to, że szuka piłkarzy. Powołał Milika, wezwał Stępińskiego, sprawdzi Furmana i Jędrzejczyka. Może któryś z nich wystrzeli i stanie się liderem reprezentacji. Smuda oparł się o trójkę z Dortmundu, narzekanie na brak Arboledy i wojenki z mediami.
Mam nadzieję, że Smuda wreszcie zamilknie na temat Euro 2012. I od czerwca będzie tłumaczył, dlaczego i z czyjej winy nie udało się utrzymać Jahn Regensburg w 2. Bundeslidze.
sobota, 26 stycznia 2013
Mucha jak to mucha. Tylko wkurwia
Chuj z piłkarzami i meczem. Ministra Mucha ma nowy pomysł. Niech ludzie przychodzą na stadiony dla... pokazów pirotechnicznych.
Czy ta kobieta ma pojęcie, o czym mówi? Czy wie, jak wygląda pirotechnika na stadionach? Wygląda na to, że wie to równie dobrze, jak to, jak wybiera się zespoły do gry o Superpuchar.
- Także w tej kwestii możemy znaleźć nić porozumienia - zapaliła iskierkę nadziei Mucha, odnosząc się do pirotechniki. Po chwili na tę iskierkę wylała jednak wiadro wody. Mrożącej krew w żyłach. Idiotyzm z tej wypowiedzi bije po oczach silniej niż Kliczko.
- Jeśli będziemy mówić o pokazie pirotechnicznym przed lub po meczu, robionym przez wyspecjalizowaną firmę, w sposób bezpieczny, przez ludzi którzy są do tego przygotowani, to o takiej pirotechnice można ze mną rozmawiać i ja taką pirotechnikę poprę – powiedziała ministra.
Odejdź kobieto. Montuj fotoradary, wspieraj związki partnerskie, szukaj trotylu, napisz słownik "mowy nienawiści", ale od polskiej piłki się odczep. Może jest gówniana, ale obecność w jej pobliżu Muchy sytuacji nie poprawi. Tylko jeszcze gorzej wkurwia.
Czy ta kobieta ma pojęcie, o czym mówi? Czy wie, jak wygląda pirotechnika na stadionach? Wygląda na to, że wie to równie dobrze, jak to, jak wybiera się zespoły do gry o Superpuchar.
- Także w tej kwestii możemy znaleźć nić porozumienia - zapaliła iskierkę nadziei Mucha, odnosząc się do pirotechniki. Po chwili na tę iskierkę wylała jednak wiadro wody. Mrożącej krew w żyłach. Idiotyzm z tej wypowiedzi bije po oczach silniej niż Kliczko.
- Jeśli będziemy mówić o pokazie pirotechnicznym przed lub po meczu, robionym przez wyspecjalizowaną firmę, w sposób bezpieczny, przez ludzi którzy są do tego przygotowani, to o takiej pirotechnice można ze mną rozmawiać i ja taką pirotechnikę poprę – powiedziała ministra.
Odejdź kobieto. Montuj fotoradary, wspieraj związki partnerskie, szukaj trotylu, napisz słownik "mowy nienawiści", ale od polskiej piłki się odczep. Może jest gówniana, ale obecność w jej pobliżu Muchy sytuacji nie poprawi. Tylko jeszcze gorzej wkurwia.
piątek, 25 stycznia 2013
Bereszyński "Judasz"? Pozdrawiam Doctora NWS
Najpierw były groźby - telefony, smsy, wpisy na forach internetowych i w komentarzach na portalach. Teraz idioci postanowili walczyć nutami...
Doctor NWS nagrał utwór. Poświęcił go Bartoszowi Bereszyńskiemu, który odszedł z Lecha Poznań do Legii Warszawa.
Trudno mi oceniać poziom muzyczny, bo z filharmonią blisko nie jestem, ze szkołą muzyczną także nie, ale słyszałem w życiu lepsze rzeczy. Ocenić mogę natomiast warstwę tekstową "Judasza" autorstwa Doctora NWS.
Nie wiem, co oznacza tajemniczy skrót NWS. Może Niezbyt Wiele Szarych (komórek w domyśle). Wiem natomiast, że Doctor szybko powinien udać się do... lekarza. Służę wykazem poznańskich placówek: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Szpitale_w_Poznaniu
Z kretynizmu nie leczą co prawda, ale może gustownie ubiorą w strój wiązany na plecach.
PS. Nie podaje linku do twórczości Doctora. Głupich niby nie sieją, ale nie ma co rozsiewać debilizmów...
Doctor NWS nagrał utwór. Poświęcił go Bartoszowi Bereszyńskiemu, który odszedł z Lecha Poznań do Legii Warszawa.
Trudno mi oceniać poziom muzyczny, bo z filharmonią blisko nie jestem, ze szkołą muzyczną także nie, ale słyszałem w życiu lepsze rzeczy. Ocenić mogę natomiast warstwę tekstową "Judasza" autorstwa Doctora NWS.
Nie wiem, co oznacza tajemniczy skrót NWS. Może Niezbyt Wiele Szarych (komórek w domyśle). Wiem natomiast, że Doctor szybko powinien udać się do... lekarza. Służę wykazem poznańskich placówek: http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Szpitale_w_Poznaniu
Z kretynizmu nie leczą co prawda, ale może gustownie ubiorą w strój wiązany na plecach.
PS. Nie podaje linku do twórczości Doctora. Głupich niby nie sieją, ale nie ma co rozsiewać debilizmów...
środa, 23 stycznia 2013
Jesteś od podawania piłek? To je k... podawaj
Chłopcy od podawania piłek są na boisku od... UWAGA BĘDZIE NIESPODZIANKA - podawania piłek. W meczu Swansea z Chelsea jeden z nich nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Dostał kopa od Edena Hazarda, a piłkarz wyleciał z boiska. Słusznie, ale...
Cała sytuacja miała miejsce w meczu Swansea - Chelsea w półfinale Pucharu Ligi Angielskiej. W 80. minucie, gdy w dwumeczu nadal było 2:0 dla "Łabędzi", które właśnie w takim stosunku wygrały na Stamford.
Na 10 minut przed końcem rewanżu piłka wypadła poza boisko. Chłopak od podawania futbolówek zamiast zwrócić piłkę do gry, przewrócił się i nakrył ją ciałem. Hazardowi się spieszyło. Po nieudanej próbie wyłuskania piłki, w końcu z nerwów kopnął chłopaka i... rozbił bank. Piłka się pojawiła. Belg nie zdążył wprowadzić jej do gry. Sędzia wyrzucił go z boiska.
Arbiter nie mógł zachować się inaczej. Piłkarz musiał wylecieć z boiska za niesportową postawę. Oczywiście media szybko zareagowały słowami "skandal" i "bandyta", użalając się jednocześnie nad "poturbowanym" i "pokopanym" chłopakiem. Problem w tym, że ten ani nie został poturbowany, ani skopany. Dostał jedynie kopa za brak... postawy fair play.
Gdyby Demba Ba strzelił w środę gola ręką, a Juan Mata "zanurkował" i wywalczył rzut karny, słynny już chłopak od podawania piłek kląłby pewnie na czym świat stoi i wyzywał zawodników Chelsea od najgorszych. Sam zachował się jednak dokładnie tak samo.
Oczywiście zachowanie Hazarda należy napiętnować. Młody piłkarz nie powinien pozwolić, by puściły mu nerwy. Jednocześnie jednak nie można pisać o pokrzywdzonym chłopaku od podawania piłek. Bo jego obowiązkiem jest PODAWANIE PIŁEK, a nie przykrywanie ich brzuchem, bo może się okazać, że niedaleko pojawi się jakiś piłkarz, którego zadaniem jest kopanie piłki. I chce swoje obowiązki wykonywać...
ZOBACZCIE CAŁE ZAJŚCIE:
Cała sytuacja miała miejsce w meczu Swansea - Chelsea w półfinale Pucharu Ligi Angielskiej. W 80. minucie, gdy w dwumeczu nadal było 2:0 dla "Łabędzi", które właśnie w takim stosunku wygrały na Stamford.
Na 10 minut przed końcem rewanżu piłka wypadła poza boisko. Chłopak od podawania futbolówek zamiast zwrócić piłkę do gry, przewrócił się i nakrył ją ciałem. Hazardowi się spieszyło. Po nieudanej próbie wyłuskania piłki, w końcu z nerwów kopnął chłopaka i... rozbił bank. Piłka się pojawiła. Belg nie zdążył wprowadzić jej do gry. Sędzia wyrzucił go z boiska.
Arbiter nie mógł zachować się inaczej. Piłkarz musiał wylecieć z boiska za niesportową postawę. Oczywiście media szybko zareagowały słowami "skandal" i "bandyta", użalając się jednocześnie nad "poturbowanym" i "pokopanym" chłopakiem. Problem w tym, że ten ani nie został poturbowany, ani skopany. Dostał jedynie kopa za brak... postawy fair play.
Gdyby Demba Ba strzelił w środę gola ręką, a Juan Mata "zanurkował" i wywalczył rzut karny, słynny już chłopak od podawania piłek kląłby pewnie na czym świat stoi i wyzywał zawodników Chelsea od najgorszych. Sam zachował się jednak dokładnie tak samo.
Oczywiście zachowanie Hazarda należy napiętnować. Młody piłkarz nie powinien pozwolić, by puściły mu nerwy. Jednocześnie jednak nie można pisać o pokrzywdzonym chłopaku od podawania piłek. Bo jego obowiązkiem jest PODAWANIE PIŁEK, a nie przykrywanie ich brzuchem, bo może się okazać, że niedaleko pojawi się jakiś piłkarz, którego zadaniem jest kopanie piłki. I chce swoje obowiązki wykonywać...
ZOBACZCIE CAŁE ZAJŚCIE:
Podbeskidzie i GKS nie chcą walczyć o utrzymanie
Do początku rundy wiosennej w Ekstraklasie zostało jeszcze trochę czasu. Kilka tygodni złudzeń dla kibiców Podbeskidzia Bielsko-Biała i GKS Bełchatów.
Od zakończenia katastrofalnej dla tych zespołów rundy jesiennej minął już ponad miesiąc. Wydawało się, że końcówka 2012 i początek 2013 roku będą wypełnione transferowymi doniesieniami z obu klubów. Tymczasem wygląda na to, że kandydaci do spadku już pogodzili się z grą w I lidze w sezonie 2013-14.
GKS i Podbeskidzie zimowe przygotowania zaczęły z nowymi trenerami. W Bełchatowie znowu dowodzi Kamil Kiereś, który zaczynał sezon, a "Górali" poprowadzi Dariusz Kubicki. Od ich zatrudnienia minęło już sporo dni, a w rubryce "Przybyli", jeśli chodzi o zawodników, pustki. Do tej pory jedynym nowym piłkarzem w którymś z tych dwóch drużyn jest Błażej Telichowski, który dołączył do Podbeskidzia.
Na miesiąc przed startem rundy wiosennej w Bełchatowie i Bielsku-Białej rzucają nazwiskami i zastanawiają się, czy postawić na młodych zawodników czy ściągać ligowych wyjadaczy. Decyzji brak, a czas ucieka. Trudno będzie się dziwić, jeśli wiosną zaczną uciekać rywale i na długo przed ostatnią kolejką los GKS i Podbeskidzia będzie przesądzony.
Kilka sezonów temu Odra Wodzisław Śląski sprowadziła zimą kilku zawodników. Dariusz Kozielski robił wszystko, by uratować zespół przed spadkiem, bowiem domyślał się, że to może być koniec piłki w tym mieście. Misja się nie powiodła. Odra spadła, a teraz gra w III lidze i nie liczy się w walce o awans. W Bielsku-Białej i Bełchatowie pojawiają się głosy, że trzeba powoli budować zespół, który w kolejnym sezonie powalczy o powrót do Ekstraklasy. W ostatnich latach takie powroty udało się zaliczyć Widzewowi Łódź, Górnikowi Zabrze, Piastowi Gliwice. Są też jednak przykładu mniej optymistyczne - Zagłębie Sosnowiec, ŁKS Łódź, Polonia Bytom, Arka Gdynia, wspomniana Odra. Dlatego dziwię się, że działacze GKS i Podbeskidzia po rozwiązaniu umów z wieloma zawodnikami nie ściągnęli już nowych i nie pozwolili pracować trenerom w spokoju. 9 punktów do Ruchu Chorzów i 10 do Korony Kielce to dystans spory, ale nie taki, którego nie dałoby się odrobić. Oczywiście przy innym myśleniu. A tak spadkowiczów już znamy...
Od zakończenia katastrofalnej dla tych zespołów rundy jesiennej minął już ponad miesiąc. Wydawało się, że końcówka 2012 i początek 2013 roku będą wypełnione transferowymi doniesieniami z obu klubów. Tymczasem wygląda na to, że kandydaci do spadku już pogodzili się z grą w I lidze w sezonie 2013-14.
GKS i Podbeskidzie zimowe przygotowania zaczęły z nowymi trenerami. W Bełchatowie znowu dowodzi Kamil Kiereś, który zaczynał sezon, a "Górali" poprowadzi Dariusz Kubicki. Od ich zatrudnienia minęło już sporo dni, a w rubryce "Przybyli", jeśli chodzi o zawodników, pustki. Do tej pory jedynym nowym piłkarzem w którymś z tych dwóch drużyn jest Błażej Telichowski, który dołączył do Podbeskidzia.
Na miesiąc przed startem rundy wiosennej w Bełchatowie i Bielsku-Białej rzucają nazwiskami i zastanawiają się, czy postawić na młodych zawodników czy ściągać ligowych wyjadaczy. Decyzji brak, a czas ucieka. Trudno będzie się dziwić, jeśli wiosną zaczną uciekać rywale i na długo przed ostatnią kolejką los GKS i Podbeskidzia będzie przesądzony.
Kilka sezonów temu Odra Wodzisław Śląski sprowadziła zimą kilku zawodników. Dariusz Kozielski robił wszystko, by uratować zespół przed spadkiem, bowiem domyślał się, że to może być koniec piłki w tym mieście. Misja się nie powiodła. Odra spadła, a teraz gra w III lidze i nie liczy się w walce o awans. W Bielsku-Białej i Bełchatowie pojawiają się głosy, że trzeba powoli budować zespół, który w kolejnym sezonie powalczy o powrót do Ekstraklasy. W ostatnich latach takie powroty udało się zaliczyć Widzewowi Łódź, Górnikowi Zabrze, Piastowi Gliwice. Są też jednak przykładu mniej optymistyczne - Zagłębie Sosnowiec, ŁKS Łódź, Polonia Bytom, Arka Gdynia, wspomniana Odra. Dlatego dziwię się, że działacze GKS i Podbeskidzia po rozwiązaniu umów z wieloma zawodnikami nie ściągnęli już nowych i nie pozwolili pracować trenerom w spokoju. 9 punktów do Ruchu Chorzów i 10 do Korony Kielce to dystans spory, ale nie taki, którego nie dałoby się odrobić. Oczywiście przy innym myśleniu. A tak spadkowiczów już znamy...
czwartek, 17 stycznia 2013
Fornalik tworzy sobie reprezentanta. I słusznie
Waldemar Fornalik powołał kadrę na mecz z Rumunią. Mógł wziąć piłkarzy z Ekstraklasy. I szybko zaczął się lament, że powołał niespełna 18-letniego Mariusza Stępińskiego.
Lament miesza się oczywiście z brawami dla Fornalika za odwagę. Sam jestem w tej drugiej grupie, a narzekania tylko mnie wkurwiają.
Fornalika krytykują bowiem głównie osoby, które o zawodnikach wiedzą tyle, ile powiedzą im liczby na 90minut.pl. Wejdzie taki, popatrzy, że Stępiński strzelił 3 gole jesienią i zaczyna sączyć jad. "Czemu nie ma Ślusarskiego, który strzelił jesienią 8 gol?", "Gdzie jest Maciej Korzym?" - piszą internauci, podważając zasadność powołania Stepińskiego.
Oczywiście tym samym krytykom nie przeszkadzało powoływanie Arkadiusza Milika, tylko rok starszego od Stępińskiego. To w dużym stopniu oni domagali się, by Milika wypuścić na Anglików. Ale za byłym już napastnikiem Górnika Zabrze stały według "znawców" liczby - piłkarz, który został zawodnikiem Bayeru Leverkusen, na początku sezonu imponował skutecznością.
Pewnie mało kto w tym momencie uwierzy, bo przecież liczby tego nie potwierdzają, że Stępiński to większy talent niż Milik. Oczywiście niekoniecznie zrobi większą karierę, ale wachlarz jego możliwości jest bez wątpienia bardziej rozłożysty. Fornalik to dostrzegł i powołał chłopaka na TOWARZYSKIE spotkanie. W ten sposób być może stworzy sobie zawodnika, na którego będzie mógł liczyć w przyszłości. Niekoniecznie już na Wembley, ale gdybyśmy awansowali na mundial do Brazylii... A co zyskałby selekcjoner powołując Ślusarskiego? Miano bohatera.... kilku żartów o sobie.
Stępińskiemu kibicuje i mam nadzieję, że po meczu z Rumunią ci, którzy teraz narzekają, będą pierwsi wypinali piersi po orderu i będą pisali, że przecież wiedzieli, jakim to talentem jest Stępiński. Póki co polecam im transmisję, to będą wiedzieli nie tylko ze zdjęć jak wygląda zawodnik Widzewa Łódź.
Lament miesza się oczywiście z brawami dla Fornalika za odwagę. Sam jestem w tej drugiej grupie, a narzekania tylko mnie wkurwiają.
Fornalika krytykują bowiem głównie osoby, które o zawodnikach wiedzą tyle, ile powiedzą im liczby na 90minut.pl. Wejdzie taki, popatrzy, że Stępiński strzelił 3 gole jesienią i zaczyna sączyć jad. "Czemu nie ma Ślusarskiego, który strzelił jesienią 8 gol?", "Gdzie jest Maciej Korzym?" - piszą internauci, podważając zasadność powołania Stepińskiego.
Oczywiście tym samym krytykom nie przeszkadzało powoływanie Arkadiusza Milika, tylko rok starszego od Stępińskiego. To w dużym stopniu oni domagali się, by Milika wypuścić na Anglików. Ale za byłym już napastnikiem Górnika Zabrze stały według "znawców" liczby - piłkarz, który został zawodnikiem Bayeru Leverkusen, na początku sezonu imponował skutecznością.
Pewnie mało kto w tym momencie uwierzy, bo przecież liczby tego nie potwierdzają, że Stępiński to większy talent niż Milik. Oczywiście niekoniecznie zrobi większą karierę, ale wachlarz jego możliwości jest bez wątpienia bardziej rozłożysty. Fornalik to dostrzegł i powołał chłopaka na TOWARZYSKIE spotkanie. W ten sposób być może stworzy sobie zawodnika, na którego będzie mógł liczyć w przyszłości. Niekoniecznie już na Wembley, ale gdybyśmy awansowali na mundial do Brazylii... A co zyskałby selekcjoner powołując Ślusarskiego? Miano bohatera.... kilku żartów o sobie.
Stępińskiemu kibicuje i mam nadzieję, że po meczu z Rumunią ci, którzy teraz narzekają, będą pierwsi wypinali piersi po orderu i będą pisali, że przecież wiedzieli, jakim to talentem jest Stępiński. Póki co polecam im transmisję, to będą wiedzieli nie tylko ze zdjęć jak wygląda zawodnik Widzewa Łódź.
Szkoła jest, ale uczniowie w większości trójkowi...
Polska szkoła bramkarska - takie termin uknuto kilka sezonów temu. Nasi specjaliści od łapania piłki byli wysoko cenieni w Europie. Obecnie poza Wojciechem Szczęsnym nie mamy nikogo regularnie broniącego w dużym klubie, ale polskich golkiperów w Europie i tak jest sporo.
Szczęsny w Arsenalu, Kuszczak w Manchesterze United, a do tego jeszcze Artur Boruc np. w FC Barcelona. Wszyscy jako podstawowi bramkarze tych wielkich klubów. Balon oczekiwań polskich kibiców był dmuchany do granic możliwości. W końcu pękł...
Polscy bramkarze nadal są cenieni w Europie, ale szybko okazało się, że inne kraje nadrobiły dystans i produkują nawet lepszych "łapaczy".
Obecnie tylko Wojciech Szczęsny broni regularnie w znaczącym klubie Starego Kontynentu. Trzeba jednak przyznać, że Arsenal na najwyższej półce europejskiej już od kilku sezonów nie jest ustawiany. Do Relau, Barceony, Manchesteru City i Manchesteru United "Kanonierzy" trochę tracą.
Zmiennikiem Szczęsnego w Arsenalu jest Łukasz Fabiański. Były legionista utknął w klubie z Londynu, gdzie krąży między ławką rezerwowych, a gabinetami lekarzy. Gdy bywa zdrowy, to i tak nie dostaje szanse od Wengera. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić plany podboju Europy.
W pewnym momencie taką decyzję podjął Tomasz Kuszczak. Wyrwał się z Manchesteru United i wylądował w 2. lidze. Związał się z Brighton&Hove Albion. Gra regularnie, broni dobrze, ale do piłki przez wielkie "P" raczej już nie wróci.
Podobnie jak Artur Boruc, który wylądował w Southampton. Po początkowych kłopotach w ekipie "Świętych" ostatnio zaczął bronić. Liczę, że wreszcie pożegnał wszelkie kłopoty i jeszcze będzie błyszczał w Premier League.
Niestety na ławce rezerwowych wylądował Przemysław Tytoń. Polski bohater Euro 2012 stracił miejsce w składzie PSV Eindhoven i dostał zgodę na odejście. Wątpliwe, by wylądował w silniejszym klubie. Raczej zanotuje drogę, którą przeszedł Paweł Kieszek. Były golkiper Polonii Warszawa był w FC Porto, a teraz znowu gra w słabszym klubie - Vitorii Setubal. Wracając do Holandii, to w byłym klubie Tytonia, Rodzie Kerkrade, nieźle spisuje się Filip Kurto. Jego zmiennikiem jest Mateusz Prus.
Od kilku sezonów w Norwegii gra Piotr Leciejewski. Mówiło się, że może nawet zagrać w tamtejszej reprezentacji, ale ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło. 28-letni bramkarz Brann Bergen prezentuje się solidnie, ale pozostanie lokalną gwiazdą. Jak Dawid Pietrzkiewicz w Azerbejdżanie lub Radosław Cierzniak w Dundee United. "Mandarynki" miło wspomina zapewne Łukasz Załuska, który po transferze do Celtiku Glasgow wysiedział sobie miejsce na ławce rezerwowych. Taką samą pozycję od kilku miesięcy przyjmuje Wojciech Pawłowski. Utalentowany bramkarz jest trzecim golkiperem Udinese Calcio. Czy w którymś momencie podbije Serie A? Czymś więcej niż umiejętnościami lingwistycznymi...
Niektórzy Polscy bramkarze w Europie:
ANGLIA:
Bartosz Białkowski (Notts County)
Artur Boruc (Southampton FC)
Artur Krysiak (Exeter City)
Tomasz Kuszczak (Brighton&Hove Albion)
Grzegorz Sandomierski (Blackburn Rovers)
AZERBEJDŻAN:
Dawid Pietrzkiewicz (Simurq Zaqatala)
Łukasz Sapela (Revan Baku)
CYPR:
Paweł Kapsa (Olympiakos Limassol)
Michał Kula (Onissilos Sotiras)
Arkadiusz Malarz (Ethnikos Achnas)
Maciej Zając (AO Ayia Napa)
HOLANDIA:
Filip Bednarek (Twente Enschede)
Filip Kurto (Roda Kerkrade)
Mateusz Prus (Roda Kerkrade)
Przemysław Tytoń (PSV Eindhoven)
NORWEGIA:
Piotr Leciejewski (Brann Bergen)
PORTUGALIA:
Paweł Kieszek (Vitoria Setubal)
SZKOCJA:
Radosław Cierzniak (Dundee United)
Łukasz Załuska (Celtic Glasgow)
WŁOCHY:
Wojciech Pawłowski (Udinese Calcio)
Szczęsny w Arsenalu, Kuszczak w Manchesterze United, a do tego jeszcze Artur Boruc np. w FC Barcelona. Wszyscy jako podstawowi bramkarze tych wielkich klubów. Balon oczekiwań polskich kibiców był dmuchany do granic możliwości. W końcu pękł...
Polscy bramkarze nadal są cenieni w Europie, ale szybko okazało się, że inne kraje nadrobiły dystans i produkują nawet lepszych "łapaczy".
Obecnie tylko Wojciech Szczęsny broni regularnie w znaczącym klubie Starego Kontynentu. Trzeba jednak przyznać, że Arsenal na najwyższej półce europejskiej już od kilku sezonów nie jest ustawiany. Do Relau, Barceony, Manchesteru City i Manchesteru United "Kanonierzy" trochę tracą.
Zmiennikiem Szczęsnego w Arsenalu jest Łukasz Fabiański. Były legionista utknął w klubie z Londynu, gdzie krąży między ławką rezerwowych, a gabinetami lekarzy. Gdy bywa zdrowy, to i tak nie dostaje szanse od Wengera. Czas spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić plany podboju Europy.
W pewnym momencie taką decyzję podjął Tomasz Kuszczak. Wyrwał się z Manchesteru United i wylądował w 2. lidze. Związał się z Brighton&Hove Albion. Gra regularnie, broni dobrze, ale do piłki przez wielkie "P" raczej już nie wróci.
Podobnie jak Artur Boruc, który wylądował w Southampton. Po początkowych kłopotach w ekipie "Świętych" ostatnio zaczął bronić. Liczę, że wreszcie pożegnał wszelkie kłopoty i jeszcze będzie błyszczał w Premier League.
Niestety na ławce rezerwowych wylądował Przemysław Tytoń. Polski bohater Euro 2012 stracił miejsce w składzie PSV Eindhoven i dostał zgodę na odejście. Wątpliwe, by wylądował w silniejszym klubie. Raczej zanotuje drogę, którą przeszedł Paweł Kieszek. Były golkiper Polonii Warszawa był w FC Porto, a teraz znowu gra w słabszym klubie - Vitorii Setubal. Wracając do Holandii, to w byłym klubie Tytonia, Rodzie Kerkrade, nieźle spisuje się Filip Kurto. Jego zmiennikiem jest Mateusz Prus.
Od kilku sezonów w Norwegii gra Piotr Leciejewski. Mówiło się, że może nawet zagrać w tamtejszej reprezentacji, ale ostatecznie nic takiego się nie wydarzyło. 28-letni bramkarz Brann Bergen prezentuje się solidnie, ale pozostanie lokalną gwiazdą. Jak Dawid Pietrzkiewicz w Azerbejdżanie lub Radosław Cierzniak w Dundee United. "Mandarynki" miło wspomina zapewne Łukasz Załuska, który po transferze do Celtiku Glasgow wysiedział sobie miejsce na ławce rezerwowych. Taką samą pozycję od kilku miesięcy przyjmuje Wojciech Pawłowski. Utalentowany bramkarz jest trzecim golkiperem Udinese Calcio. Czy w którymś momencie podbije Serie A? Czymś więcej niż umiejętnościami lingwistycznymi...
Niektórzy Polscy bramkarze w Europie:
ANGLIA:
Bartosz Białkowski (Notts County)
Artur Boruc (Southampton FC)
Artur Krysiak (Exeter City)
Tomasz Kuszczak (Brighton&Hove Albion)
Grzegorz Sandomierski (Blackburn Rovers)
AZERBEJDŻAN:
Dawid Pietrzkiewicz (Simurq Zaqatala)
Łukasz Sapela (Revan Baku)
CYPR:
Paweł Kapsa (Olympiakos Limassol)
Michał Kula (Onissilos Sotiras)
Arkadiusz Malarz (Ethnikos Achnas)
Maciej Zając (AO Ayia Napa)
HOLANDIA:
Filip Bednarek (Twente Enschede)
Filip Kurto (Roda Kerkrade)
Mateusz Prus (Roda Kerkrade)
Przemysław Tytoń (PSV Eindhoven)
NORWEGIA:
Piotr Leciejewski (Brann Bergen)
PORTUGALIA:
Paweł Kieszek (Vitoria Setubal)
SZKOCJA:
Radosław Cierzniak (Dundee United)
Łukasz Załuska (Celtic Glasgow)
WŁOCHY:
Wojciech Pawłowski (Udinese Calcio)
wtorek, 15 stycznia 2013
Jedni wolą salami, inni boczek z włosami...
Polski piłkarz nie jest towarem, który na europejskich półkach stoi najwyżej podczas okienek transferowych. Dzięki Pawłowi Wszołkowi może być jeszcze gorzej...
Działacze Hannover 96 byli zdeterminowani, by pozyskać Wszołka. Gdy po raz pierwszy wywinął numer i nie przyleciał na testy medyczne, zrozumieli. Przysłali nawet do Polski swojego człowieka, który miał rozwiać wątpliwości piłkarza w sprawie transferu. Misja się powiodła. Wszołek ustalił warunki umowy, obiecał przylecieć na testy i wydawało się, że jest "pozamiatane".
We wtorek wybuchła jednak bomba. Wszołek zamiast Niemiec woli Cetniewo i zgrupowanie Polonii Warszawa. Jego prawo. Jedni lubią salami, a drudzy boczek z włosami...
Problem w tym, że takim zachowaniem Wszołek robi złą reklamę nie tylko sobie, ale i wszystkim innym polskim piłkarzom.
Ktoś powie, że przecież z Milikiem, Lewandowski i kilkoma innymi nie było problemu, więc przypadek Wszołka nie spowoduje strat. A jednak. Zawsze bardziej pamięta się przykłady złe niż dobre. Tak też będzie z tą akcją. Najpierw świat dostał komunikat, że mamy stadion, gdzie nie da się zamknąć dachu, gdy pada deszcz, a teraz, że mamy piłkarzy, dla których dane słowo jest warte mniej niż splunięcie.
Był moment, gdy wydawało się, że Wszołek to kumaty gość. Ułożony, inteligentny i wiedzący, co chce osiągnąć. Teraz, gdy ma szansę wyrwać się, a nawet jest wręcz wypychany z Konwiktorskiej, nie chce tego zrobić. I to w sytuacji, gdy już nie może niczego zwalić na pośpiech, na to, że nie zapoznał się z warunkami kontraktu czy na czarnego kota, który przebiegł mu drogę. W sobotę wszystko widział, wszystko ustalił i dał słowo. Na kilka godzin przed lotem mu się odwidziało.
Wściekli będą w Hannover 96, wściekły będzie Ireneusz Król, który liczył na pieniądze z transferu, wściekli będą partnerzy z Polonii, bo może nie dostaną zaległej kasy. Zadowolony będzie tylko Wszołek. Do czasu aż zacznie sobie pluć w brodę. Oczywiście, gdy ta broda chłopaczkowi, bo Wszołek jak mężczyzna się nie zachowuje, zacznie rosnąć...
PS. Oczywiście Wszołek może teraz wmawiać wszystkim, że nic nie obiecywał i nie dawał słowa, a wszyscy w Hannover 96 mają taką nową zabawę - "Czekamy na Wszołka. Może dziś przyleci". Ale głupi Ci Niemcy, parafrazując słowa Obelixa o Rzymianach...
Działacze Hannover 96 byli zdeterminowani, by pozyskać Wszołka. Gdy po raz pierwszy wywinął numer i nie przyleciał na testy medyczne, zrozumieli. Przysłali nawet do Polski swojego człowieka, który miał rozwiać wątpliwości piłkarza w sprawie transferu. Misja się powiodła. Wszołek ustalił warunki umowy, obiecał przylecieć na testy i wydawało się, że jest "pozamiatane".
We wtorek wybuchła jednak bomba. Wszołek zamiast Niemiec woli Cetniewo i zgrupowanie Polonii Warszawa. Jego prawo. Jedni lubią salami, a drudzy boczek z włosami...
Problem w tym, że takim zachowaniem Wszołek robi złą reklamę nie tylko sobie, ale i wszystkim innym polskim piłkarzom.
Ktoś powie, że przecież z Milikiem, Lewandowski i kilkoma innymi nie było problemu, więc przypadek Wszołka nie spowoduje strat. A jednak. Zawsze bardziej pamięta się przykłady złe niż dobre. Tak też będzie z tą akcją. Najpierw świat dostał komunikat, że mamy stadion, gdzie nie da się zamknąć dachu, gdy pada deszcz, a teraz, że mamy piłkarzy, dla których dane słowo jest warte mniej niż splunięcie.
Był moment, gdy wydawało się, że Wszołek to kumaty gość. Ułożony, inteligentny i wiedzący, co chce osiągnąć. Teraz, gdy ma szansę wyrwać się, a nawet jest wręcz wypychany z Konwiktorskiej, nie chce tego zrobić. I to w sytuacji, gdy już nie może niczego zwalić na pośpiech, na to, że nie zapoznał się z warunkami kontraktu czy na czarnego kota, który przebiegł mu drogę. W sobotę wszystko widział, wszystko ustalił i dał słowo. Na kilka godzin przed lotem mu się odwidziało.
Wściekli będą w Hannover 96, wściekły będzie Ireneusz Król, który liczył na pieniądze z transferu, wściekli będą partnerzy z Polonii, bo może nie dostaną zaległej kasy. Zadowolony będzie tylko Wszołek. Do czasu aż zacznie sobie pluć w brodę. Oczywiście, gdy ta broda chłopaczkowi, bo Wszołek jak mężczyzna się nie zachowuje, zacznie rosnąć...
PS. Oczywiście Wszołek może teraz wmawiać wszystkim, że nic nie obiecywał i nie dawał słowa, a wszyscy w Hannover 96 mają taką nową zabawę - "Czekamy na Wszołka. Może dziś przyleci". Ale głupi Ci Niemcy, parafrazując słowa Obelixa o Rzymianach...
czwartek, 10 stycznia 2013
Walka o utrzymanie w Rosji zamiast mistrzostwa Polski? Akurat...
Jeszcze niedawno Artura Jędrzejczyka przymierzano do Tereka Grozny i Genoi. Teraz obrońca Legii Warszawa miałby zostać sprzedany do jednego ze słabeuszy rosyjskiej Premier Ligi.
Jeden z polskich portali podał informacje, że Legia jest gotowa sprzedać Jędrzejczyka za milion euro. Do licytacji mają stanąć Krylje Sowietow Samara i Amkar Perm, a więc odpowiednio 14. i 12. zespół Premier Ligi. Do 6. w stawce Tereka obu zespołom daleko. Także finansowo, bo o ambicjach samego Jędrzejczyka nie ma co wspominać.
Teoretycznie oba kluby stać na wydanie miliona euro. W ostatnich latach, mimo kłopotów finansowych ekip z Permu i Samary, Amkar i Krylje znajdowały pieniądze na wzmocnienia. To jednak tylko teoria. W praktyce rosyjskie media donoszą, że żaden z tych klubów nie będzie zimą szalał na rynku transferowym. Trenerzy Rustem Kuzin (Amkar) oraz Gadżi Gadżijew chcą w pierwszej kolejności zawodników, którzy znają realia Premier Ligi, a po drugie planują wzmocnić ofensywę.
O kwestii ambicji samego Jędrzejczyka już wspominałem. Walka o mistrzostwo Polski czy o utrzymanie w Premier Lidze? Nie żartujmy. Skoro Wszołek nie zdecydował się przenieść do Hannover 96, to Jędrzejczyk uda się do Samary lub Permu?
Jeden z polskich portali podał informacje, że Legia jest gotowa sprzedać Jędrzejczyka za milion euro. Do licytacji mają stanąć Krylje Sowietow Samara i Amkar Perm, a więc odpowiednio 14. i 12. zespół Premier Ligi. Do 6. w stawce Tereka obu zespołom daleko. Także finansowo, bo o ambicjach samego Jędrzejczyka nie ma co wspominać.
Teoretycznie oba kluby stać na wydanie miliona euro. W ostatnich latach, mimo kłopotów finansowych ekip z Permu i Samary, Amkar i Krylje znajdowały pieniądze na wzmocnienia. To jednak tylko teoria. W praktyce rosyjskie media donoszą, że żaden z tych klubów nie będzie zimą szalał na rynku transferowym. Trenerzy Rustem Kuzin (Amkar) oraz Gadżi Gadżijew chcą w pierwszej kolejności zawodników, którzy znają realia Premier Ligi, a po drugie planują wzmocnić ofensywę.
O kwestii ambicji samego Jędrzejczyka już wspominałem. Walka o mistrzostwo Polski czy o utrzymanie w Premier Lidze? Nie żartujmy. Skoro Wszołek nie zdecydował się przenieść do Hannover 96, to Jędrzejczyk uda się do Samary lub Permu?
źr. foto: legionisci.com
środa, 9 stycznia 2013
Kiedy będzie sukces? Engel to zdradzi, gdy już się uda coś wygrać
Jak się robi w Polsce sukces? Recepta jest prosta. Czeka się na jakieś osiągnięcie, a potem w wywiadach podkreśla się, że to efekt reform i działań.
Jerzy Engel w rozmowie z "Piłką Nożną" stwierdził tak: - Zakładaliśmy na początku kadencji rozpoczętej w 2008 roku, że reforma powinna skutkować medalem podczas mistrzostw Europy juniorów i plan udało się w roku 2012 wykonać. Zespół Marcina Dorny awansował do półfinału, przegrywając tylko jedno spotkanie - z Niemcami (zapomniał dodać, że Polacy wygrali też tylko jeden mecz - przyp. red.). Wprowadzony system zaczął przynosić efekty, profil pracy z juniorami rozpisaliśmy długoterminowo, do 2019 roku, czyli roku wielkiego jubileuszu PZPN. Na tyle nowocześnie, że nowy dyrektor sportowy nie będzie musiał w ten dokument specjalnie ingerować.
Super. Bomba. Czyli w PZPN ustalili, że sukces będzie i jest. Nie ustalili tylko kiedy. Gdy sukces się pojawił, to nagle okazało się, że właśnie tak stało w planach. Kwiaty, wywiady, wizyty w zakładach pracy! Co dalej zakłada plan? Jakiś medal? Tego nie wiadomo. Tego Engel nie mówi. To przecież byłoby chore. Jak już sukces przyjdzie, to się ogłosi, że właśnie był na ten moment zaplanowany, a reforma przyniosła owoce.
Engel chwali się też, że w Polsce, właściwie dzięki niemu nie zmarł z powodu wady serca żaden piłkarz. Może minister zdrowia powinien zwrócić się do Pana Jerzego. Reforma służby zdrowia? Pestka.
Tym bardziej, że Engel ma już sukcesy w kontaktach ze starszymi paniami. - Jako anegdotę przytoczę, że ostatnio w sklepie zaczepiła mnie starsza pani i podziękowała za taktyczne rysuneczki w telewizji, które przeszły w Polsce do klasyki. Powiedziała, że mimo 85 lat na karku dopiero teraz, dzięki moim wyjaśnieniom, zrozumiała, że piłkarze muszą myśleć w trakcie meczu - powiedział Engel. No pięknie. Czekamy aż Engel rozrysuje jeszcze twierdzenie Pitagorasa i zbawi tym 90-letniego sąsiada.
A na koniec hit. Engel chce jeszcze wrócić na ławkę trenerską. Co prawda do Azji nie chciał wyjechać, 6 ofert z Ekstraklasy odrzucił, bo miał misję w PZPN, jakaś oferta zagraniczna nie napłynęła z wymarzonego kierunku, a na Cyprze nie chce robić konkurencji synowi, ale Engel jest gotowy. Najchętniej w Polsce. Może w ekipie Megalomania Zjednoczeni?
Aha. Engel stwierdził też, że Marcin Dorna absolutnie nie powinien przejmować reprezentacji olimpijskiej, więc niedługo Dorna... dostanie nominację. Ot tak na przekór Engelowi. A jak nie awansujemy na igrzyska olimpijskie, to Engel znowu udzieli wywiadu.
Jerzy Engel w rozmowie z "Piłką Nożną" stwierdził tak: - Zakładaliśmy na początku kadencji rozpoczętej w 2008 roku, że reforma powinna skutkować medalem podczas mistrzostw Europy juniorów i plan udało się w roku 2012 wykonać. Zespół Marcina Dorny awansował do półfinału, przegrywając tylko jedno spotkanie - z Niemcami (zapomniał dodać, że Polacy wygrali też tylko jeden mecz - przyp. red.). Wprowadzony system zaczął przynosić efekty, profil pracy z juniorami rozpisaliśmy długoterminowo, do 2019 roku, czyli roku wielkiego jubileuszu PZPN. Na tyle nowocześnie, że nowy dyrektor sportowy nie będzie musiał w ten dokument specjalnie ingerować.
Super. Bomba. Czyli w PZPN ustalili, że sukces będzie i jest. Nie ustalili tylko kiedy. Gdy sukces się pojawił, to nagle okazało się, że właśnie tak stało w planach. Kwiaty, wywiady, wizyty w zakładach pracy! Co dalej zakłada plan? Jakiś medal? Tego nie wiadomo. Tego Engel nie mówi. To przecież byłoby chore. Jak już sukces przyjdzie, to się ogłosi, że właśnie był na ten moment zaplanowany, a reforma przyniosła owoce.
Engel chwali się też, że w Polsce, właściwie dzięki niemu nie zmarł z powodu wady serca żaden piłkarz. Może minister zdrowia powinien zwrócić się do Pana Jerzego. Reforma służby zdrowia? Pestka.
Tym bardziej, że Engel ma już sukcesy w kontaktach ze starszymi paniami. - Jako anegdotę przytoczę, że ostatnio w sklepie zaczepiła mnie starsza pani i podziękowała za taktyczne rysuneczki w telewizji, które przeszły w Polsce do klasyki. Powiedziała, że mimo 85 lat na karku dopiero teraz, dzięki moim wyjaśnieniom, zrozumiała, że piłkarze muszą myśleć w trakcie meczu - powiedział Engel. No pięknie. Czekamy aż Engel rozrysuje jeszcze twierdzenie Pitagorasa i zbawi tym 90-letniego sąsiada.
A na koniec hit. Engel chce jeszcze wrócić na ławkę trenerską. Co prawda do Azji nie chciał wyjechać, 6 ofert z Ekstraklasy odrzucił, bo miał misję w PZPN, jakaś oferta zagraniczna nie napłynęła z wymarzonego kierunku, a na Cyprze nie chce robić konkurencji synowi, ale Engel jest gotowy. Najchętniej w Polsce. Może w ekipie Megalomania Zjednoczeni?
Aha. Engel stwierdził też, że Marcin Dorna absolutnie nie powinien przejmować reprezentacji olimpijskiej, więc niedługo Dorna... dostanie nominację. Ot tak na przekór Engelowi. A jak nie awansujemy na igrzyska olimpijskie, to Engel znowu udzieli wywiadu.
Traore bez ambicji, ale z kasą. Ekstraklasa z bólem dupy
Polski piłkarz przeważnie ambicji ma tyle, co kot napłakał. Osobiście tylko raz widziałem, jak koło kociego oka pojawiła się kropelka, ale nie ma pewności, że była to łza. Nie o kotach jednak chciałem tym razem, lecz o przeambitnym ART.
Abdou Razack Traore to gość, który dopiero co skończył 24 lata. W Lechii Gdańsk błyszczał, jak na piłkarza z Afryki przystało, wtedy, kiedy mu się chciało. Jesienią chciało mu się aż miło, dlatego wydawało się, że w styczniu trafi do silniejszego klubu z poważnej ligi. A przynajmniej do silniejszego klubu w Polsce. Nic z tego. Traore nie wylądował w Legii Warszawa, nie przeszedł do Bundesligi, nie wyjechał nawet do Rosji lub na Ukrainę. Właściwie przesądzone jest, że zagra w Al-Ittifaq ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kasa, misiu, kasa. Bo nikt nie powie mi, że czarne jest czarne, a białe białe i lepiej grać w Azjatyckiej Lidze Mistrzów niż bić się o Ligę Mistrzów np. w barwach Legii.
Trore wybrał wyjazd do ZEA W wieku 25 lat trafił na futbolowy margines. Polska takim marginesem też jest oczywiście, ale jednak w innym zeszycie. Tym europejskim, gdzie futbol znaczy więcej niż w Azji. Chociaż nie zawsze pod względem finansowym.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że widoczny jest nie tylko brak ambicji Traore. Niestety jednocześnie potężnego kopa w dupę dostała nasza Ekstraklasa. Okazało się bowiem, że lepiej grać nawet w ZEA niż w Polsce. Że bycie gwiazdą w Ekstraklasie oznacza dokładnie tyle, ile waży komar. Nawet nachłeptany krwi po skrzydła. Niestety. Wyjątki w postaci Lewandowskiego, Milika tylko potwierdzają regułę. 24-letni Traore dla poważnych i mniej poważnych klubów z Europy nie był łakomym kąskiem. Jeszcze pałętający się w ogonie Bundesligi Greuther Fuert by się skusił, ale ktoś wyżej w tabeli już niekoniecznie.
Abdou Razack Traore to gość, który dopiero co skończył 24 lata. W Lechii Gdańsk błyszczał, jak na piłkarza z Afryki przystało, wtedy, kiedy mu się chciało. Jesienią chciało mu się aż miło, dlatego wydawało się, że w styczniu trafi do silniejszego klubu z poważnej ligi. A przynajmniej do silniejszego klubu w Polsce. Nic z tego. Traore nie wylądował w Legii Warszawa, nie przeszedł do Bundesligi, nie wyjechał nawet do Rosji lub na Ukrainę. Właściwie przesądzone jest, że zagra w Al-Ittifaq ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kasa, misiu, kasa. Bo nikt nie powie mi, że czarne jest czarne, a białe białe i lepiej grać w Azjatyckiej Lidze Mistrzów niż bić się o Ligę Mistrzów np. w barwach Legii.
Trore wybrał wyjazd do ZEA W wieku 25 lat trafił na futbolowy margines. Polska takim marginesem też jest oczywiście, ale jednak w innym zeszycie. Tym europejskim, gdzie futbol znaczy więcej niż w Azji. Chociaż nie zawsze pod względem finansowym.
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że widoczny jest nie tylko brak ambicji Traore. Niestety jednocześnie potężnego kopa w dupę dostała nasza Ekstraklasa. Okazało się bowiem, że lepiej grać nawet w ZEA niż w Polsce. Że bycie gwiazdą w Ekstraklasie oznacza dokładnie tyle, ile waży komar. Nawet nachłeptany krwi po skrzydła. Niestety. Wyjątki w postaci Lewandowskiego, Milika tylko potwierdzają regułę. 24-letni Traore dla poważnych i mniej poważnych klubów z Europy nie był łakomym kąskiem. Jeszcze pałętający się w ogonie Bundesligi Greuther Fuert by się skusił, ale ktoś wyżej w tabeli już niekoniecznie.
Nadchodzi Cracovia, Drżyj Barcelono... tylko chwilę poczekaj
Wojciech Stawowy ma to do siebie, że często zmienia się w Wojtusia i marzy. Nie ma w tym nic złego, ale nie każdym pragnieniem należy się dzielić...
Stawowy właśnie zdradził w rozmowie z "Dziennikiem Polskim", że jego zdaniem Cracovia będzie pierwszym polskim zespołem, który zagra po długiej przerwie w Lidze Mistrzów.
Gdyby ktoś aktualnie nie wiedział, w jakiej lidze gra Cracovia, to przypominam. W pierwszej, czyli w drugiej. Tak czy inaczej najpierw musi awansować do Ekstraklasy, potem ją wygrać i dopiero będzie mogła spróbować dostać się do Ligi Mistrzów.
Na realizację pierwszego celu być może wystarczy pół roku. Żeby osiągnąć drugi, potrzeba przynajmniej sezonu 2013-14. Przy tak szczęśliwym, ale i mało realnym scenariuszu, "Pasy", oczywiście pod wodzą Stawowego, staną u wrót Ligi Mistrzów. Zdobędą je szturmem? Jasne... Stawowy jako dzielny wódz przeskoczy przez fosę, opuści zwodzony most i wprowadzi swoich dzielnych, ale niekoniecznie wyszkolonych rycerzy, do upragnionego zamku. A potem pasiaści wojowie będą wygrywać kolejne boje w trudnym turnieju aż na ich drodze staną w ostatniej walce słynni katalońscy rycerze - szkoleni, z najlepszym sprzętem. Na nic jednak szkoły i broń. Dzielny Stawowy przechytrzy króla barcelońskiego i powiedzie swoich rycerzy do ostatecznego zwycięstwa.
Piękny sen się skończy. Za trzy lata, gdy Stawowy będzie wspominał, jak 10 lat wcześniej podpisał właśnie 10-letni kontrakt z Cracovią, "Pasy" może będą w Ekstraklasie, może nawet wyżej niż Wisła, ale w Lidze Mistrzów nadal będą grali mistrzowie Białorusi, Rumunii, może Azerbejdżanu, ale na pewno nie Cracovia. Szybciej Legia, Lech, a nawet Zagłębie Lubin.
Stawowemu na rozgrzaną marzeniami głowę przypominam, że dawno nikt w Polsce nie stworzył zespołu na miarę Ligi Mistrzów. A przy prezesie Filipiaku nie będzie nawet łatwo wrócić do Ekstraklasy i zakotwiczyć w niej na dłużej. Najnowsze dzieje "Pasów" na to nie wskazują...
Jednocześnie liczę, że Cracovia jeśli już kiedyś zostanie mistrzem Polski, to awansuje do Ligi Mistrzów. Tak jak latem zespół, który wywalczy mistrzostwo. Czy to będzie Legia, czy Lech, czy Śląsk Wrocław.
Stawowy właśnie zdradził w rozmowie z "Dziennikiem Polskim", że jego zdaniem Cracovia będzie pierwszym polskim zespołem, który zagra po długiej przerwie w Lidze Mistrzów.
Gdyby ktoś aktualnie nie wiedział, w jakiej lidze gra Cracovia, to przypominam. W pierwszej, czyli w drugiej. Tak czy inaczej najpierw musi awansować do Ekstraklasy, potem ją wygrać i dopiero będzie mogła spróbować dostać się do Ligi Mistrzów.
Na realizację pierwszego celu być może wystarczy pół roku. Żeby osiągnąć drugi, potrzeba przynajmniej sezonu 2013-14. Przy tak szczęśliwym, ale i mało realnym scenariuszu, "Pasy", oczywiście pod wodzą Stawowego, staną u wrót Ligi Mistrzów. Zdobędą je szturmem? Jasne... Stawowy jako dzielny wódz przeskoczy przez fosę, opuści zwodzony most i wprowadzi swoich dzielnych, ale niekoniecznie wyszkolonych rycerzy, do upragnionego zamku. A potem pasiaści wojowie będą wygrywać kolejne boje w trudnym turnieju aż na ich drodze staną w ostatniej walce słynni katalońscy rycerze - szkoleni, z najlepszym sprzętem. Na nic jednak szkoły i broń. Dzielny Stawowy przechytrzy króla barcelońskiego i powiedzie swoich rycerzy do ostatecznego zwycięstwa.
Piękny sen się skończy. Za trzy lata, gdy Stawowy będzie wspominał, jak 10 lat wcześniej podpisał właśnie 10-letni kontrakt z Cracovią, "Pasy" może będą w Ekstraklasie, może nawet wyżej niż Wisła, ale w Lidze Mistrzów nadal będą grali mistrzowie Białorusi, Rumunii, może Azerbejdżanu, ale na pewno nie Cracovia. Szybciej Legia, Lech, a nawet Zagłębie Lubin.
Stawowemu na rozgrzaną marzeniami głowę przypominam, że dawno nikt w Polsce nie stworzył zespołu na miarę Ligi Mistrzów. A przy prezesie Filipiaku nie będzie nawet łatwo wrócić do Ekstraklasy i zakotwiczyć w niej na dłużej. Najnowsze dzieje "Pasów" na to nie wskazują...
Jednocześnie liczę, że Cracovia jeśli już kiedyś zostanie mistrzem Polski, to awansuje do Ligi Mistrzów. Tak jak latem zespół, który wywalczy mistrzostwo. Czy to będzie Legia, czy Lech, czy Śląsk Wrocław.
sobota, 5 stycznia 2013
Jóźwiak dostał dymisję zamiast urlopu
Marek Jóźwiak stracił pracę w Legii Warszawa. "Beret" to fajny chłopak, jeden z moich ulubionych piłkarzy Legii lat 90-tych, ale...
Jego pracę w Legii ocenić jest bardzo trudno. Niby sprowadził do klubu Ljuboję, Ouattarę (pamiętacie? znalazł go na turnieju dla bezrobotnych piłkarzy), Kuciaka, Edsona, Rogera, Borysiuka i Rybusa, ale też zatrudnił Antolovicia, Blanco, Sulera, Ohayona, Kelhara, Sulera i kilku innych. I bądź tu mądry. Mam jednak swoje zdanie.
I szczerze, to wydaje mi się, że Jóźwiak trochę ciągle jedzie na tych dobrych transferach sprzed kilku lat. Borysiuk, Rybus, Roger i Edson - żaden z nich już w Legii nie gra. Kuciak? Ok, ale wzięto go tylko dlatego, że niewypałem okazał się Antolović. Ljuboja? Tu nie ma dyskusji. Trafiło się Jóźwiakowi kapitalnie. Wszelkie inne nowe transfery, piłkarzy od razu do pierwszego składu, okazywały się pudłami. Hanna Mostowiak lepiej by nie trafiła...
Tajemnicy gabinetów na Legii w najbliższym czasie nie poznamy. Jóźwiak twierdzi, że o 15:00 w piątek negocjował transfer napastnika, a o 16:00 został zwolniony. Jak dla mnie brzmi to nieprawdopodobnie. Chociaż to Polska, więc wszystko jest możliwe.
Także to, że 10 stycznia, w gorącym okresie transferowym, Jóźwiak chciał zacząć urlop! - Teraz nie za bardzo wiadomo, z kim w Legii rozmawiać o transferach - powiedział Jóźwiak. Skoro byłoby z kim rozmawiać 11 stycznia, to będzie i teraz... Z jakim efektem? Mam nadzieję, że zwolnienie Jóźwiaka nie jest tylko zagrywką, by zaoszczędzić na jednej pensji, lecz sygnałem, że Legia ruszy z transferową ofensywą i w sierpniu awansuje do Ligi Mistrzów.
Jego pracę w Legii ocenić jest bardzo trudno. Niby sprowadził do klubu Ljuboję, Ouattarę (pamiętacie? znalazł go na turnieju dla bezrobotnych piłkarzy), Kuciaka, Edsona, Rogera, Borysiuka i Rybusa, ale też zatrudnił Antolovicia, Blanco, Sulera, Ohayona, Kelhara, Sulera i kilku innych. I bądź tu mądry. Mam jednak swoje zdanie.
I szczerze, to wydaje mi się, że Jóźwiak trochę ciągle jedzie na tych dobrych transferach sprzed kilku lat. Borysiuk, Rybus, Roger i Edson - żaden z nich już w Legii nie gra. Kuciak? Ok, ale wzięto go tylko dlatego, że niewypałem okazał się Antolović. Ljuboja? Tu nie ma dyskusji. Trafiło się Jóźwiakowi kapitalnie. Wszelkie inne nowe transfery, piłkarzy od razu do pierwszego składu, okazywały się pudłami. Hanna Mostowiak lepiej by nie trafiła...
Tajemnicy gabinetów na Legii w najbliższym czasie nie poznamy. Jóźwiak twierdzi, że o 15:00 w piątek negocjował transfer napastnika, a o 16:00 został zwolniony. Jak dla mnie brzmi to nieprawdopodobnie. Chociaż to Polska, więc wszystko jest możliwe.
Także to, że 10 stycznia, w gorącym okresie transferowym, Jóźwiak chciał zacząć urlop! - Teraz nie za bardzo wiadomo, z kim w Legii rozmawiać o transferach - powiedział Jóźwiak. Skoro byłoby z kim rozmawiać 11 stycznia, to będzie i teraz... Z jakim efektem? Mam nadzieję, że zwolnienie Jóźwiaka nie jest tylko zagrywką, by zaoszczędzić na jednej pensji, lecz sygnałem, że Legia ruszy z transferową ofensywą i w sierpniu awansuje do Ligi Mistrzów.
wtorek, 1 stycznia 2013
Kibic sugeruje, że Boruc hucznie witał nowy roczek...
Czy Artur Boruc zabalował w Sylwestra? Tak uważa jeden z kibiców, który przygotował filmik z niezbyt udanymi zagraniami Polaka w meczu z Arsenalem.
Ciekawe, kiedy Boruc dowiedział się, że zagra 1 stycznia przeciwko Arsenalowi. Jeśli w dniu meczu, to dzień wcześniej mógł sobie pofolgować w Sylwestra. Skoro ostatni raz dostał szansę od Nigela Adkinsa w październiku, to bez wcześniejszego sygnału od trenera, raczej nie mógł oczekiwać, że zagra z Arsenalem...
A jednak zagrał i początek miał niezbyt pewny. Z jego nieudanych interwencji jeden z internautów zrobił filmik, sugerując, że Polak nie był zbyt "świeży" po powitaniu 2013 roku.
Ostatecznie Boruc puścił jednego gola - po strzale samobójczym - a Southampton zremisował z Arsenalem 1:1.
Oto ten filmik:
Ciekawe, kiedy Boruc dowiedział się, że zagra 1 stycznia przeciwko Arsenalowi. Jeśli w dniu meczu, to dzień wcześniej mógł sobie pofolgować w Sylwestra. Skoro ostatni raz dostał szansę od Nigela Adkinsa w październiku, to bez wcześniejszego sygnału od trenera, raczej nie mógł oczekiwać, że zagra z Arsenalem...
A jednak zagrał i początek miał niezbyt pewny. Z jego nieudanych interwencji jeden z internautów zrobił filmik, sugerując, że Polak nie był zbyt "świeży" po powitaniu 2013 roku.
Ostatecznie Boruc puścił jednego gola - po strzale samobójczym - a Southampton zremisował z Arsenalem 1:1.
Oto ten filmik:
Subskrybuj:
Posty (Atom)