czwartek, 10 stycznia 2013

Walka o utrzymanie w Rosji zamiast mistrzostwa Polski? Akurat...

Jeszcze niedawno Artura Jędrzejczyka przymierzano do Tereka Grozny i Genoi. Teraz obrońca Legii Warszawa miałby zostać sprzedany do jednego ze słabeuszy rosyjskiej Premier Ligi.

Jeden z polskich portali podał informacje, że Legia jest gotowa sprzedać Jędrzejczyka za milion euro. Do licytacji mają stanąć Krylje Sowietow Samara i Amkar Perm, a więc odpowiednio 14. i 12. zespół Premier Ligi. Do 6. w stawce Tereka obu zespołom daleko. Także finansowo, bo o ambicjach samego Jędrzejczyka nie ma co wspominać.

Teoretycznie oba kluby stać na wydanie miliona euro. W ostatnich latach, mimo kłopotów finansowych ekip z Permu i Samary, Amkar i Krylje znajdowały pieniądze na wzmocnienia. To jednak tylko teoria. W praktyce rosyjskie media donoszą, że żaden z tych klubów nie będzie zimą szalał na rynku transferowym. Trenerzy Rustem Kuzin (Amkar) oraz Gadżi Gadżijew chcą w pierwszej kolejności zawodników, którzy znają realia Premier Ligi, a po drugie planują wzmocnić ofensywę.

O kwestii ambicji samego Jędrzejczyka już wspominałem. Walka o mistrzostwo Polski czy o utrzymanie w Premier Lidze? Nie żartujmy. Skoro Wszołek nie zdecydował się przenieść do Hannover 96, to Jędrzejczyk uda się do Samary lub Permu?

źr. foto: legionisci.com

środa, 9 stycznia 2013

Kiedy będzie sukces? Engel to zdradzi, gdy już się uda coś wygrać

Jak się robi w Polsce sukces? Recepta jest prosta. Czeka się na jakieś osiągnięcie, a potem w wywiadach podkreśla się, że to efekt reform i działań.
Jerzy Engel w rozmowie z "Piłką Nożną" stwierdził tak: - Zakładaliśmy na początku kadencji rozpoczętej w 2008 roku, że reforma powinna skutkować medalem podczas mistrzostw Europy juniorów i plan udało się w roku 2012 wykonać. Zespół Marcina Dorny awansował do półfinału, przegrywając tylko jedno spotkanie - z Niemcami (zapomniał dodać, że Polacy wygrali też tylko jeden mecz - przyp. red.). Wprowadzony system zaczął przynosić efekty, profil pracy z juniorami rozpisaliśmy długoterminowo, do 2019 roku, czyli roku wielkiego jubileuszu PZPN. Na tyle nowocześnie, że nowy dyrektor sportowy nie będzie musiał w ten dokument specjalnie ingerować.

Super. Bomba. Czyli w PZPN ustalili, że sukces będzie i jest. Nie ustalili tylko kiedy. Gdy sukces się pojawił, to nagle okazało się, że właśnie tak stało w planach. Kwiaty, wywiady, wizyty w zakładach pracy! Co dalej zakłada plan? Jakiś medal? Tego nie wiadomo. Tego Engel nie mówi. To przecież byłoby chore. Jak już sukces przyjdzie, to się ogłosi, że właśnie był na ten moment zaplanowany, a reforma przyniosła owoce.

Engel chwali się też, że w Polsce, właściwie dzięki niemu nie zmarł z powodu wady serca żaden piłkarz. Może minister zdrowia powinien zwrócić się do Pana Jerzego. Reforma służby zdrowia? Pestka.

Tym bardziej, że Engel ma już sukcesy w kontaktach ze starszymi paniami. - Jako anegdotę przytoczę, że ostatnio w sklepie zaczepiła mnie starsza pani i podziękowała za taktyczne rysuneczki w telewizji, które przeszły w Polsce do klasyki. Powiedziała, że mimo 85 lat na karku dopiero teraz, dzięki moim wyjaśnieniom, zrozumiała, że piłkarze muszą myśleć w trakcie meczu - powiedział Engel. No pięknie. Czekamy aż Engel rozrysuje jeszcze twierdzenie Pitagorasa i zbawi tym 90-letniego sąsiada.

A na koniec hit. Engel chce jeszcze wrócić na ławkę trenerską. Co prawda do Azji nie chciał wyjechać, 6 ofert z Ekstraklasy odrzucił, bo miał misję w PZPN, jakaś oferta zagraniczna nie napłynęła z wymarzonego kierunku, a na Cyprze nie chce robić konkurencji synowi, ale Engel jest gotowy. Najchętniej w Polsce. Może w ekipie Megalomania Zjednoczeni?

Aha. Engel stwierdził też, że Marcin Dorna absolutnie nie powinien przejmować reprezentacji olimpijskiej, więc niedługo Dorna... dostanie nominację. Ot tak na przekór Engelowi. A jak nie awansujemy na igrzyska olimpijskie, to Engel znowu udzieli wywiadu.

Traore bez ambicji, ale z kasą. Ekstraklasa z bólem dupy

Polski piłkarz przeważnie ambicji ma tyle, co kot napłakał. Osobiście tylko raz widziałem, jak koło kociego oka pojawiła się kropelka, ale nie ma pewności, że była to łza. Nie o kotach jednak chciałem tym razem, lecz o przeambitnym ART.

Abdou Razack Traore to gość, który dopiero co skończył 24 lata. W Lechii Gdańsk błyszczał, jak na piłkarza z Afryki przystało, wtedy, kiedy mu się chciało. Jesienią chciało mu się aż miło, dlatego wydawało się, że w styczniu trafi do silniejszego klubu z poważnej ligi. A przynajmniej do silniejszego klubu w Polsce. Nic z tego. Traore nie wylądował w Legii Warszawa, nie przeszedł do Bundesligi, nie wyjechał nawet do Rosji lub na Ukrainę. Właściwie przesądzone jest, że zagra w Al-Ittifaq ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Kasa, misiu, kasa. Bo nikt nie powie mi, że czarne jest czarne, a białe białe i lepiej grać w Azjatyckiej Lidze Mistrzów niż bić się o Ligę Mistrzów np. w barwach Legii.

Trore wybrał wyjazd do ZEA W wieku 25 lat trafił na futbolowy margines. Polska takim marginesem też jest oczywiście, ale jednak w innym zeszycie. Tym europejskim, gdzie futbol znaczy więcej niż w Azji. Chociaż nie zawsze pod względem finansowym.

Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że widoczny jest nie tylko brak ambicji Traore. Niestety jednocześnie potężnego kopa w dupę dostała nasza Ekstraklasa. Okazało się bowiem, że lepiej grać nawet w ZEA niż w Polsce. Że bycie gwiazdą w Ekstraklasie oznacza dokładnie tyle, ile waży komar. Nawet nachłeptany krwi po skrzydła. Niestety. Wyjątki w postaci Lewandowskiego, Milika tylko potwierdzają regułę. 24-letni Traore dla poważnych i mniej poważnych klubów z Europy nie był łakomym kąskiem. Jeszcze pałętający się w ogonie Bundesligi Greuther Fuert by się skusił, ale ktoś wyżej w tabeli już niekoniecznie.

Nadchodzi Cracovia, Drżyj Barcelono... tylko chwilę poczekaj

Wojciech Stawowy ma to do siebie, że często zmienia się w Wojtusia i marzy. Nie ma w tym nic złego, ale nie każdym pragnieniem należy się dzielić...

Stawowy właśnie zdradził w rozmowie z "Dziennikiem Polskim", że jego zdaniem Cracovia będzie pierwszym polskim zespołem, który zagra po długiej przerwie w Lidze Mistrzów.

Gdyby ktoś aktualnie nie wiedział, w jakiej lidze gra Cracovia, to przypominam. W pierwszej, czyli w drugiej. Tak czy inaczej najpierw musi awansować do Ekstraklasy, potem ją wygrać i dopiero będzie mogła spróbować dostać się do Ligi Mistrzów.

Na realizację pierwszego celu być może wystarczy pół roku. Żeby osiągnąć drugi, potrzeba przynajmniej sezonu 2013-14. Przy tak szczęśliwym, ale i mało realnym scenariuszu, "Pasy", oczywiście pod wodzą Stawowego, staną u wrót Ligi Mistrzów. Zdobędą je szturmem? Jasne... Stawowy jako dzielny wódz przeskoczy przez fosę, opuści zwodzony most i wprowadzi swoich dzielnych, ale niekoniecznie wyszkolonych rycerzy, do upragnionego zamku. A potem pasiaści wojowie będą wygrywać kolejne boje w trudnym turnieju aż na ich drodze staną w ostatniej walce słynni katalońscy rycerze - szkoleni, z najlepszym sprzętem. Na nic jednak szkoły i broń. Dzielny Stawowy przechytrzy króla barcelońskiego i powiedzie swoich rycerzy do ostatecznego zwycięstwa.

Piękny sen się skończy. Za trzy lata, gdy Stawowy będzie wspominał, jak 10 lat wcześniej podpisał właśnie 10-letni kontrakt z Cracovią, "Pasy" może będą w Ekstraklasie, może nawet wyżej niż Wisła, ale w Lidze Mistrzów nadal będą grali mistrzowie Białorusi, Rumunii, może Azerbejdżanu, ale na pewno nie Cracovia. Szybciej Legia, Lech, a nawet Zagłębie Lubin.

Stawowemu na rozgrzaną marzeniami głowę przypominam, że dawno nikt w Polsce nie stworzył zespołu na miarę Ligi Mistrzów. A przy prezesie Filipiaku nie będzie nawet łatwo wrócić do Ekstraklasy i zakotwiczyć w niej na dłużej. Najnowsze dzieje "Pasów" na to nie wskazują...

Jednocześnie liczę, że Cracovia jeśli już kiedyś zostanie mistrzem Polski, to awansuje do Ligi Mistrzów. Tak jak latem zespół, który wywalczy mistrzostwo. Czy to będzie Legia, czy Lech, czy Śląsk Wrocław.