Ostatnie zamieszanie wokół posadzenia przez Jose Mourinho Ikera Casillasa na ławce rezerwowych spowodowało, że już mówi się o poszukiwaniu konkurenta dla bramkarza.
Hiszpański "AS" poinformował, że Real zimą pozyska bramkarza, który będzie stanowił konkurencję dla Casillasa. Nazwisk kandydatów nie ujawniono. Warto zastanowić się, kogo Real mógłby pozyskać, by jego walka z Casillasem była bardziej wyrównana niż swego czasu Jerzego Dudka.
Kogo więc powinien spróbować Real? Pierwsze nazwisko, które się nasuwa, to Pepe Reina. Niedawno mówiło się, że Hiszpana może zatrudnić Arsenal. Skoro więc na zakup bramkarza, który wygryzł w Liverpoolu Dudka, stać "Kanonierów", to tym bardziej Real.
Reina gwarantowałby wysoki poziom, brak kłopotów z aklimatyzacją i doświadczenie. Minusem jest wysoka cena - około 15 mln euro - i to, że jest tylko o rok młodszy od Casillasa.
Dlatego może Real powinien postawić na jakiegoś młodego bramkarza. Na przykład na Marca-Andre ter Stegena. 20-latek z Borussii Moenchengladbach może być lepszy niż Manuel Neuer. Wydaje się, że na swoją szansę w Realu mógłby poczekać cierpliwie, bo jest bardzo młody. 10 mln euro Real musiałby jednak wydać już teraz.
Zaryzykowałbym też z inną opcją. Szaloną, ale może by wypaliła. Mógłby Real zatrudnić Artura Boruca. Wziął kiedyś Dudka, niech weźmie kolejnego Polaka. Boruc przy dobrym trenerze jest w stanie wziąć się w garść i jeszcze raz wskoczyć na niezły poziom. A przy jego ambicji raczej nie zadowalałby się siedzeniem na ławce, więc na treningach gryzłby słupki, by tylko pokazać, że mocno nie odstaje od Casillasa...
A Wy macie jakieś swoje typy?
wtorek, 25 grudnia 2012
poniedziałek, 24 grudnia 2012
Wesołych świąt
Wesołych świąt. Żeby piłka nadal była okrągła, a kobiety łaskawym okiem patrzyły na futbolowych kibiców.
sobota, 22 grudnia 2012
Okazało się, że sędziowie piłkarscy to pikuś
Lata temu w Betlejem zdarzył się podobno cud. Przyszedł na świat odkupiciel. Nie mylić podobno z kimś od kupowania różnych rzeczy od biednych ludzi, chociaż i taką tezę dałoby się obronić. W końcu po coś na świecie się pojawił...
Mniejsza o to, bowiem 2012 lat później w Bethlehem w USA doszło do kolejnego cudu. Jeśli pomstujemy czasem na sędziów piłkarskich, że w ciągu sekundy podejmą złą decyzję, to co zrobić z panami punktującymi walki bokserskie? Do kurwy nędzy kurzej stopy. Siedzi taki jeden z drugim przez 12 rund, ogląda, zapisuje, wypełnia jakieś kartki przez ponad pół godziny i na koniec okazuje się, że wygrał słabszy.
Oczywiście ja z Tomaszem Adamkiem wytrzymałbym w ringu czas dwóch gongów. Tego zaczynającego walkę i tego przyjętego od "Górala". I to nie do końca, bo jeszcze bym pewnie leciał w uszach mając dźwięk dzwoneczków. To jednak nic nie zmienia, że Adamek walkę z Cunninghamem przegrał lub co najwyżej zremisował, jak ogłoszono na początku. Po chwili Michael Buffer włożył jednak okulary i okazało się, że walka była punktowana dla Adamka!
"USS" po werdykcie zatonął. Został zalany bokserskim gównem wypaczenia, ustawień i debilizmu. To już chyba lepiej punktowaliby tę walkę Małek z Borskim. Też wpisaliby jakieś cyferki i może wyszedłby np. remis, z którego Adamek i tak powinien się cieszyć. Przed 11. rundą usłyszał bowiem w narożniku, że potrzebuje powalić Amerykanina na deski, by wygrać. Nie powalił, ale wygrał. W trzyosobowym teamie z sędziami w rolach głównych. Szkoda. Idę na piwo, bo po walce pozostał niesmak.
Mniejsza o to, bowiem 2012 lat później w Bethlehem w USA doszło do kolejnego cudu. Jeśli pomstujemy czasem na sędziów piłkarskich, że w ciągu sekundy podejmą złą decyzję, to co zrobić z panami punktującymi walki bokserskie? Do
Oczywiście ja z Tomaszem Adamkiem wytrzymałbym w ringu czas dwóch gongów. Tego zaczynającego walkę i tego przyjętego od "Górala". I to nie do końca, bo jeszcze bym pewnie leciał w uszach mając dźwięk dzwoneczków. To jednak nic nie zmienia, że Adamek walkę z Cunninghamem przegrał lub co najwyżej zremisował, jak ogłoszono na początku. Po chwili Michael Buffer włożył jednak okulary i okazało się, że walka była punktowana dla Adamka!
"USS" po werdykcie zatonął. Został zalany bokserskim gównem wypaczenia, ustawień i debilizmu. To już chyba lepiej punktowaliby tę walkę Małek z Borskim. Też wpisaliby jakieś cyferki i może wyszedłby np. remis, z którego Adamek i tak powinien się cieszyć. Przed 11. rundą usłyszał bowiem w narożniku, że potrzebuje powalić Amerykanina na deski, by wygrać. Nie powalił, ale wygrał. W trzyosobowym teamie z sędziami w rolach głównych. Szkoda. Idę na piwo, bo po walce pozostał niesmak.
czwartek, 20 grudnia 2012
Gwiazda rewelacji el. ME 2004 też gra u Azerów. Jak inni starzy znajomi!
Czy pamiętacie, która reprezentacja zamknęła nam drogę do meczów barażowych Euro 2004? Łotwa. Jeszcze bez Artjomsa Rudnevsa, ale z innym świetnym napastnikiem. Maris Verpakovskis nie skończył jeszcze kariery. Gra w egzotycznej lidze, gdzie są też inni bliżsi i dalsi nasi znajomi.
W czasie el. ME 2004 Verpakovskis był piłkarzem Skonto Ryga, a potem Dynama Kijów. Najskuteczniejszy napastnik Łotwy w kwalifikacjach akurat Polakom nie zalazł za skórę, ale łącznie strzelił wówczas 6 goli, w tym tego "złotego", który dał triumf nad Szwecją i awans do fazy barażowej. Zdobył też dwie bramki w dwumeczu z Turcją i mógł odebrać wraz z kolegami gratulacje z powodu awansu do ME.
W Portugalii zdobył jedynego gola dla Łotwy. W kadrze strzelał regularnie, ale w Dynamie Kijów nie wiodło mu się rewelacyjnie. W końcu zaczął zmieniać kluby. Zwiedził Getafe, Hajduk Split, Celtę Vigo i Ergotelis. W 2011 roku wylądował na peryferiach silnej piłki - w Azerbejdżanie.
Właśnie liga azerska jeszcze kilka lat temu wydawał się dla naszych piłkarzy, jakąś abstrakcja. Teraz kilku zawodników znad Wisły gra w Topaz Premyer Liqasi.
Do Azerbejdżanu trafił Marcin Burkhardt. Niespełniony wielki talent, niedoszły lider drugiej linii reprezentacji Polski zanotował bolesny upadek, ale na wschodzie radzi sobie całkiem nieźle. Czy formą nawiązuje do czasów gry w Amice Wronki lub początków w Legii Warszawa? Trudno powiedzieć, ale lepiej, że w Simurq gra, niż miałby siedzieć na ławce jak w Metaliście Charków.
Łukasz Sapela nigdy nie był kreowany na zbawcę reprezentacji Polski. Solidny ligowy bramkarz, który był małą ikoną GKS Bełchatów. W końcu odszedł. Wylądował w Ravanie Baku. Zarabia, grywa. Nie ma co narzekać.
W Baku i okolicach bliższych oraz dalszych pensje pobiera też spora grupa piłkarzy, którzy przewinęli się przez polską Ekstraklasę. Dejana Kelhara, który był w Legii, zapewne pamiętacie, bo to świeża sprawa. Nildo, były napastnik Bogdanki Łęczna, też klimat zmienił niedawno. Sasa Yunisoglu do Azerbejdżanu wrócił w 2009 roku. Wcześniej grywał w Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski i Polonii Warszawa, którą to Groclin stał się po przejęciu klubu przez JW.
W Azerbejdżanie wylądował też Tales. Nie ten od jakiegoś tam matematycznego twierdzenia, ale Tales Schutz. Więcej o nim mogliby powiedzieć starsi kibice Jagiellonii, gdyż to w białostockim klubie spędził wiosnę 2005 roku. Później grał w Portugalii i Hongkogu, aż wylądował u Azerów.
Jeszcze dawniej - w latach 1996-98 - występował w Polsce pewien Kameruńczyk. Guy Feutchine to gracz, który łączy Wisłę i Cracovią. Przewinął się przez oba te kluby. Potem wylądował w Grecji i nawet był zawodnikiem PAOK Saloniki, a dziś jest piłkarzem FK Kapaz.
Obecne kluby piłkarzy, którzy grali w Polsce (w nawiasie kluby w Polsce):
Dejan Kelhar - Quabala (Lega Warszawa)
Nildo - AZAL Baku (Bogdanka Łęczna)
Sasa Yunisoglu - Neftczi Baku (Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Polonia Warszawa)
Tales Schutz Inter Baku (Jagiellonia Białystok)
Guy Feutchine FK Kapaz (Wisła Kraków, Cracovia)
Na tych nazwiskach krótka lista piłkarzy, którzy przemknęli przez Polskę, a teraz są w Azerbejdżanie, się urywa. Nie znaczy to, że pozostali zawodnicy są anonimowi dla przeciętnego, i nie tylko, kibica.
Jest w tej grupie jednak piłkarz, który w Polsce mógł grać. W 2005 roku Legia Warszawa była zainteresowana Evanggelosem Mantziosem. Grek ostatecznie zamienił Panionios na Panathinaikos. Potem grał nawet w Eintrachcie Frankfurt, Anothosisie Famagusta i Maritimo Funchal. Od lata jest zawodnikiem FK Baku.
Jego klubowym kolegą jest Winston Parks. Reprezentant Kostaryki ma za sobą występy w Lokomotiwie Moskwa i Slovanie Liberec oraz w mundialu. Był moment, gdy wydawało się, że mocno pójdzie w górę i trafi do silniejszych zespołów. Co nie wyszło.
Może w nie za mocnej lidze, bo tylko szkockiej, grał Andrius Velicka, ale trafił nawet do Glasgow Rangers. Litwin wielkiej kariery w "The Gers" nie zrobił. Taką trochę podobną do Dariusza Adamczuka. Teraz jest zawodnikiem AZAL Baku.
Inni znani piłkarze w Azerbejdżanie:
Deividas Cesnauskis - FK Baku (wcześniej m.in. Aris Saloniki, Heart of Midlothian, Lokomotiw i Dynamo Moskwa)
Nenad Kovacević - FK Baku (Crvena Zvezda Belgrad, RC Lens)
Eder Bonfim - Chazar Lenkoran (Steaua Bukareszt, Sporting Braga, Benfica Lizbona)
Dimitris Sialmas - Chazar Lenkoran (AEK Ateny)
Branimir Subasić - Chazar Lenkoran (Crvena Zvezda Belgrad)
Igor Mitreski - Naftczi Baku (Spartak Moskwa, Energie Cottbus)
Bruno Bertucci - Neftczi Baku (Grasshoppers Zurych, Corinthians)
W czasie el. ME 2004 Verpakovskis był piłkarzem Skonto Ryga, a potem Dynama Kijów. Najskuteczniejszy napastnik Łotwy w kwalifikacjach akurat Polakom nie zalazł za skórę, ale łącznie strzelił wówczas 6 goli, w tym tego "złotego", który dał triumf nad Szwecją i awans do fazy barażowej. Zdobył też dwie bramki w dwumeczu z Turcją i mógł odebrać wraz z kolegami gratulacje z powodu awansu do ME.
W Portugalii zdobył jedynego gola dla Łotwy. W kadrze strzelał regularnie, ale w Dynamie Kijów nie wiodło mu się rewelacyjnie. W końcu zaczął zmieniać kluby. Zwiedził Getafe, Hajduk Split, Celtę Vigo i Ergotelis. W 2011 roku wylądował na peryferiach silnej piłki - w Azerbejdżanie.
Właśnie liga azerska jeszcze kilka lat temu wydawał się dla naszych piłkarzy, jakąś abstrakcja. Teraz kilku zawodników znad Wisły gra w Topaz Premyer Liqasi.
Do Azerbejdżanu trafił Marcin Burkhardt. Niespełniony wielki talent, niedoszły lider drugiej linii reprezentacji Polski zanotował bolesny upadek, ale na wschodzie radzi sobie całkiem nieźle. Czy formą nawiązuje do czasów gry w Amice Wronki lub początków w Legii Warszawa? Trudno powiedzieć, ale lepiej, że w Simurq gra, niż miałby siedzieć na ławce jak w Metaliście Charków.
Łukasz Sapela nigdy nie był kreowany na zbawcę reprezentacji Polski. Solidny ligowy bramkarz, który był małą ikoną GKS Bełchatów. W końcu odszedł. Wylądował w Ravanie Baku. Zarabia, grywa. Nie ma co narzekać.
W Baku i okolicach bliższych oraz dalszych pensje pobiera też spora grupa piłkarzy, którzy przewinęli się przez polską Ekstraklasę. Dejana Kelhara, który był w Legii, zapewne pamiętacie, bo to świeża sprawa. Nildo, były napastnik Bogdanki Łęczna, też klimat zmienił niedawno. Sasa Yunisoglu do Azerbejdżanu wrócił w 2009 roku. Wcześniej grywał w Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski i Polonii Warszawa, którą to Groclin stał się po przejęciu klubu przez JW.
W Azerbejdżanie wylądował też Tales. Nie ten od jakiegoś tam matematycznego twierdzenia, ale Tales Schutz. Więcej o nim mogliby powiedzieć starsi kibice Jagiellonii, gdyż to w białostockim klubie spędził wiosnę 2005 roku. Później grał w Portugalii i Hongkogu, aż wylądował u Azerów.
Jeszcze dawniej - w latach 1996-98 - występował w Polsce pewien Kameruńczyk. Guy Feutchine to gracz, który łączy Wisłę i Cracovią. Przewinął się przez oba te kluby. Potem wylądował w Grecji i nawet był zawodnikiem PAOK Saloniki, a dziś jest piłkarzem FK Kapaz.
Obecne kluby piłkarzy, którzy grali w Polsce (w nawiasie kluby w Polsce):
Dejan Kelhar - Quabala (Lega Warszawa)
Nildo - AZAL Baku (Bogdanka Łęczna)
Sasa Yunisoglu - Neftczi Baku (Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Polonia Warszawa)
Tales Schutz Inter Baku (Jagiellonia Białystok)
Guy Feutchine FK Kapaz (Wisła Kraków, Cracovia)
Na tych nazwiskach krótka lista piłkarzy, którzy przemknęli przez Polskę, a teraz są w Azerbejdżanie, się urywa. Nie znaczy to, że pozostali zawodnicy są anonimowi dla przeciętnego, i nie tylko, kibica.
Jest w tej grupie jednak piłkarz, który w Polsce mógł grać. W 2005 roku Legia Warszawa była zainteresowana Evanggelosem Mantziosem. Grek ostatecznie zamienił Panionios na Panathinaikos. Potem grał nawet w Eintrachcie Frankfurt, Anothosisie Famagusta i Maritimo Funchal. Od lata jest zawodnikiem FK Baku.
Jego klubowym kolegą jest Winston Parks. Reprezentant Kostaryki ma za sobą występy w Lokomotiwie Moskwa i Slovanie Liberec oraz w mundialu. Był moment, gdy wydawało się, że mocno pójdzie w górę i trafi do silniejszych zespołów. Co nie wyszło.
Może w nie za mocnej lidze, bo tylko szkockiej, grał Andrius Velicka, ale trafił nawet do Glasgow Rangers. Litwin wielkiej kariery w "The Gers" nie zrobił. Taką trochę podobną do Dariusza Adamczuka. Teraz jest zawodnikiem AZAL Baku.
Inni znani piłkarze w Azerbejdżanie:
Deividas Cesnauskis - FK Baku (wcześniej m.in. Aris Saloniki, Heart of Midlothian, Lokomotiw i Dynamo Moskwa)
Nenad Kovacević - FK Baku (Crvena Zvezda Belgrad, RC Lens)
Eder Bonfim - Chazar Lenkoran (Steaua Bukareszt, Sporting Braga, Benfica Lizbona)
Dimitris Sialmas - Chazar Lenkoran (AEK Ateny)
Branimir Subasić - Chazar Lenkoran (Crvena Zvezda Belgrad)
Igor Mitreski - Naftczi Baku (Spartak Moskwa, Energie Cottbus)
Bruno Bertucci - Neftczi Baku (Grasshoppers Zurych, Corinthians)
Zamerdali ciepłymi kulkami. Wyszło ciekawie
Wylosowali. Jeśli kulki były ciepłe to wewnętrzna sprawa Panów z UEFA. Dla futbolu nie ma to najmniejszego znaczenia, a działaczom ciepłe kulki może sprawiają przyjemność.
Pary, które zobaczymy w walce o ćwierćfinał gwarantują emocje. Inne też dawałyby taką gwarancję, więc obaw przed wyciąganiem kulek nie było. Ważne, że do lutego można teraz spekulować, zgadywać, porównywać, analizować i robić innego tego typu pierdoły. Dlatego... zaczynam
Po zapoznaniu się ze wskazaniami ślepego losu (przyjmijmy, że działacze palców w tym nie maczali), pojawiła się w mojej okolicy myśl, że najgorzej trafił Galatasaray. I Schalke. Oczywiście obie ekipy spotkają się ze sobą w 1/8 finału i ta, która odpadnie, będzie największym przegranym. Konik, z którego spadnie, jest bowiem najniższy w stawce...
Na te spotkania czekają jedynie koneserzy, kibice Schalke i miłośnicy Galaty. Wielkich emocji w Polsce nie wzbudzi też raczej dwumecz Porto z Malagą. Zawsze ciekawie, gdy Portugalczycy potykają się z Hiszpanami, ale no nie Malaga. Jeszcze nie, a może nigdy nie, bowiem to nie Barcelona i nie Real Madryt.
Giganci La Liga trafili niby na rywali z podobnej półki, tylko że Barca na takiego, który jest mocno przykurzony. Milan przy obecnym Manchesterze United, przeciwniku Realu, to "mały micky".
Podobnie jak Arsenal przy Bayernie Monachium. Londyńczycy w Lidze Mistrzów uniknęli poważnych wpadek. Skoro kompromitowali się jednak w Premier League i Pucharze Ligi Angielskiej, to czemu nie mieliby zrealizować podobnego scenariusza także w LM. Szczęsny będzie miał mnóstwo pracy.
Łatwe zadanie to nie jest to, co staje w tej edycji przed Borussią Dortmund. Najpierw grupa z ManCity, Realem i Ajaksem, a teraz bardzo niewygodny rywal - Szachtar Donieck. Ukraińcy wywalili za burtę Chelsea, jako pierwszego obrońcę trofeum po fazie grupowej, i nie będą się zastanawiali, jeśli trafią na słabszy dzień BVB. A to oznaczałoby, że w ćwierćfinale nie obejrzymy żadnego Polaka.
Łukasza Załuski, rezerwowego Celtiku, nie ma co liczyć. Zresztą i tak wątpliwe, że "The Bhoys" wyeliminują Juventus. Trafić Barcę się udało w ciągu 90 minut. Na dystansie dwa razy dłuższym Szkoci są za krótcy także na Juve. Podobnie jak Valencia na ZLPSG, czyli Zlatan Ibrahimovic Paris Saint-Germain.
Czekamy na 12, 13, 19 i 20 lutego. Wówczas pierwsze mecze w 1/8 finału. Potem ćwierćfinały, półfinały, finał i znowu od początku. Mistrz San Marino, potem krótka przygoda najlepszego zespołu Ekstraklasy (tylko Legia daje nadzieję na jakiś sukces), faza grupowa jeszcze z kilkoma mniej poważnymi firmami i potem już elita...
Pary, które zobaczymy w walce o ćwierćfinał gwarantują emocje. Inne też dawałyby taką gwarancję, więc obaw przed wyciąganiem kulek nie było. Ważne, że do lutego można teraz spekulować, zgadywać, porównywać, analizować i robić innego tego typu pierdoły. Dlatego... zaczynam
Po zapoznaniu się ze wskazaniami ślepego losu (przyjmijmy, że działacze palców w tym nie maczali), pojawiła się w mojej okolicy myśl, że najgorzej trafił Galatasaray. I Schalke. Oczywiście obie ekipy spotkają się ze sobą w 1/8 finału i ta, która odpadnie, będzie największym przegranym. Konik, z którego spadnie, jest bowiem najniższy w stawce...
Na te spotkania czekają jedynie koneserzy, kibice Schalke i miłośnicy Galaty. Wielkich emocji w Polsce nie wzbudzi też raczej dwumecz Porto z Malagą. Zawsze ciekawie, gdy Portugalczycy potykają się z Hiszpanami, ale no nie Malaga. Jeszcze nie, a może nigdy nie, bowiem to nie Barcelona i nie Real Madryt.
Giganci La Liga trafili niby na rywali z podobnej półki, tylko że Barca na takiego, który jest mocno przykurzony. Milan przy obecnym Manchesterze United, przeciwniku Realu, to "mały micky".
Podobnie jak Arsenal przy Bayernie Monachium. Londyńczycy w Lidze Mistrzów uniknęli poważnych wpadek. Skoro kompromitowali się jednak w Premier League i Pucharze Ligi Angielskiej, to czemu nie mieliby zrealizować podobnego scenariusza także w LM. Szczęsny będzie miał mnóstwo pracy.
Łatwe zadanie to nie jest to, co staje w tej edycji przed Borussią Dortmund. Najpierw grupa z ManCity, Realem i Ajaksem, a teraz bardzo niewygodny rywal - Szachtar Donieck. Ukraińcy wywalili za burtę Chelsea, jako pierwszego obrońcę trofeum po fazie grupowej, i nie będą się zastanawiali, jeśli trafią na słabszy dzień BVB. A to oznaczałoby, że w ćwierćfinale nie obejrzymy żadnego Polaka.
Łukasza Załuski, rezerwowego Celtiku, nie ma co liczyć. Zresztą i tak wątpliwe, że "The Bhoys" wyeliminują Juventus. Trafić Barcę się udało w ciągu 90 minut. Na dystansie dwa razy dłuższym Szkoci są za krótcy także na Juve. Podobnie jak Valencia na ZLPSG, czyli Zlatan Ibrahimovic Paris Saint-Germain.
Czekamy na 12, 13, 19 i 20 lutego. Wówczas pierwsze mecze w 1/8 finału. Potem ćwierćfinały, półfinały, finał i znowu od początku. Mistrz San Marino, potem krótka przygoda najlepszego zespołu Ekstraklasy (tylko Legia daje nadzieję na jakiś sukces), faza grupowa jeszcze z kilkoma mniej poważnymi firmami i potem już elita...
środa, 19 grudnia 2012
Lepiej czytać niż skończyć w gipsie
Kilka dni mnie nie było. Trochę się w świecie futbolu wydarzyło. Już w czwartek losowanie fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Ligi Europy też i chociaż emocje związane z wyciąganiem ciepłych kuleczek będą, to już nie takie. Co z tego, że są tam Chelsea, Zenit Sankt Petersburg, Liverpool FC czy Olympique Lyon, Inter Mediolan, Tottenham Hotspur, jak większość z tych drużyn ma rozgrywki LE w poważaniu. Może nie głębokim, ale jednak. Dlatego będę kibicował, żeby jak najdalej, najlepiej do finału doszli np. dzielni Czesi z Viktorii Pilzno lub Białorusini z BATE Borysów. I tylko żal, że nie ma polskich ekip. Rok temu Legia wpadła na Sporting Lizbona, a Wisła na Standard Liege...
W kraju zakończyła się runda jesienna i ruszyły plotki transferowe. Podobno jakiegoś tajemniczego pomocnika ma sprowadzić Lech. Z wysokiej półki. Może lekko przykurzonego. Trudno zgadnąć, bo przy Bułgarskiej zapchali się pyrami i pary z gęby nie puszczają. Jednocześnie mówi się o sprowadzeniu Kwieka z Górnika Zabrze, więc fani "Kolejorza" na wielki transfer nie powinni się napalać. Najpierw okaże się, że tajemniczy gwiazdor wybrał inny klub, a potem, że Kwiek nie chce się ruszać z Zabrze. Jest jednak dobra informacja. Lech nie zamierza sprzedawać Murawskiego. Lepszy Lech "Murowany" niż Szymon Drewnia-k.
Po cichutku do ligi wrócił Patryk Małecki. Opowiada, że z Turcji zdecydował się odejść sam, ale tureccy dziennikarze wywęszyli, że Małecki był zwyczajnie niepotrzebny. Po co utrzymywać darmozjada? Oddali go więc Wiśle i niech się teraz Kulawik martwi. Jakoś szczerzę wątpię, by Małecki pokornie słuchał obecnego trenera Wisły. Szybciej wlezie mu na bujną czuprynę i rozprowadzi szatnię. A wówczas nawet duża strata zagrożonych spadkiem Bełchatowa i Podbeskidzia nie będzie dla Wisły niemożliwa do odrobienia...
Wróćmy jeszcze na chwilę do Ligi Mistrzów. Borussia Dortmund, która w środę rozbiła Hannover, a po golu strzelili Błaszczykowski (brzuchem) i Lewandowski, będzie rozstawiona przed losowaniem. Może więc wpaść np. na Arsenal. Wyzwanie to żadne, bo "Kanonierzy" w Anglii przegrali niedawno z IV-ligowcem. To Szczęsnemu nie polecam zakładać się z triem z BVB, który zespół awansuje do ćwierćfinału LM.
Tak naprawdę do z zespołów rozstawionych (PSG, Schalke, Malaga, BVB, Juventus, Bayern, Barcelona i Man United) do dalszych gier mogą nie awansować góra trzy. Mowa o Maladze i Schalke, a także tej, która zagra ze zdeterminowanym i zaprogramowanym na triumf w LM Realem Madryt.
Prawie na koniec informacja smutna. Zmarł Krzysztof Etmanowicz. Trener zespołów z niższych lig mazowieckich, ale dawniej, jeszcze przed Januszem Wójcikiem, szkoleniowiec Legii Warszawa. Nic wielkiego przy Łazienkowskiej nie ugrał - raptem 10. miejsce - ale miejsce w pamięci kibiców ma. Głównie z racji wzmianek w książce Wojciecha Kowalczyka.
A już na absolutny koniec majstersztyk. Nie powtarzajcie tego w domu. Ani nigdzie indziej. Szkoda święta spędzić w gipsie.
Już w piątek kolejny odcinek serialu o gwiazdach w egzotycznych ligach. Będzie trop milowy... Sebastianowomilowy.
W kraju zakończyła się runda jesienna i ruszyły plotki transferowe. Podobno jakiegoś tajemniczego pomocnika ma sprowadzić Lech. Z wysokiej półki. Może lekko przykurzonego. Trudno zgadnąć, bo przy Bułgarskiej zapchali się pyrami i pary z gęby nie puszczają. Jednocześnie mówi się o sprowadzeniu Kwieka z Górnika Zabrze, więc fani "Kolejorza" na wielki transfer nie powinni się napalać. Najpierw okaże się, że tajemniczy gwiazdor wybrał inny klub, a potem, że Kwiek nie chce się ruszać z Zabrze. Jest jednak dobra informacja. Lech nie zamierza sprzedawać Murawskiego. Lepszy Lech "Murowany" niż Szymon Drewnia-k.
Po cichutku do ligi wrócił Patryk Małecki. Opowiada, że z Turcji zdecydował się odejść sam, ale tureccy dziennikarze wywęszyli, że Małecki był zwyczajnie niepotrzebny. Po co utrzymywać darmozjada? Oddali go więc Wiśle i niech się teraz Kulawik martwi. Jakoś szczerzę wątpię, by Małecki pokornie słuchał obecnego trenera Wisły. Szybciej wlezie mu na bujną czuprynę i rozprowadzi szatnię. A wówczas nawet duża strata zagrożonych spadkiem Bełchatowa i Podbeskidzia nie będzie dla Wisły niemożliwa do odrobienia...
Wróćmy jeszcze na chwilę do Ligi Mistrzów. Borussia Dortmund, która w środę rozbiła Hannover, a po golu strzelili Błaszczykowski (brzuchem) i Lewandowski, będzie rozstawiona przed losowaniem. Może więc wpaść np. na Arsenal. Wyzwanie to żadne, bo "Kanonierzy" w Anglii przegrali niedawno z IV-ligowcem. To Szczęsnemu nie polecam zakładać się z triem z BVB, który zespół awansuje do ćwierćfinału LM.
Tak naprawdę do z zespołów rozstawionych (PSG, Schalke, Malaga, BVB, Juventus, Bayern, Barcelona i Man United) do dalszych gier mogą nie awansować góra trzy. Mowa o Maladze i Schalke, a także tej, która zagra ze zdeterminowanym i zaprogramowanym na triumf w LM Realem Madryt.
Prawie na koniec informacja smutna. Zmarł Krzysztof Etmanowicz. Trener zespołów z niższych lig mazowieckich, ale dawniej, jeszcze przed Januszem Wójcikiem, szkoleniowiec Legii Warszawa. Nic wielkiego przy Łazienkowskiej nie ugrał - raptem 10. miejsce - ale miejsce w pamięci kibiców ma. Głównie z racji wzmianek w książce Wojciecha Kowalczyka.
A już na absolutny koniec majstersztyk. Nie powtarzajcie tego w domu. Ani nigdzie indziej. Szkoda święta spędzić w gipsie.
Już w piątek kolejny odcinek serialu o gwiazdach w egzotycznych ligach. Będzie trop milowy... Sebastianowomilowy.
niedziela, 9 grudnia 2012
Messi przeszedł do historii. Tak bił rekord Muellera!
Leo Messi pobił rekord Gerda Muellera. Mogło to się nie zdarzyć, gdyby Argentyńczyk doznał w starciu z Benfiką poważniejszego urazu. Kontuzja okazała się błaha, więc rekord się nie ostał...
W środku tygodnia, w nic nie znaczącym już meczu dla Barcelony z Benfiką Lizbona w Lidze Mistrzów, Tito Vilanova dał odpocząć gwiazdom. Tylko Leo Messi uparł się, by zagrać. Co prawda jako rezerwowy, ale zawsze. Mogło się to dla niego skończyć fatalnie, a ostatecznie był tylko strach. Messi bowiem w końcówce upadł na murawę i został zniesiony na noszach. Wszyscy zastanawiali się, jak poważny jest uraz gwiazdy Barcelony. Szybko w świat poszedł jednak uspokajający komunikat i po oddechu ulgi kolportowano wieść, że to "jedynie stłuczenie".
Trudno było nie cieszyć się z faktu, że Messi zagra w kolejnych spotkaniach i będzie miał okazję pobić rekord Muellera. Każdy chyba lubi, gdy historii tworzy się na jego oczach. Doczekaliśmy się tego w niedzielę w Sewilli, gdzie Barca ograła 2:1 Betis. Oczywiście po bramkach Messiego. To były 85. - wyrównujące osiągnięcie Muellera z 1972 roku - i 86. - historyczne - trafienia Argentyńczyka w 2012 roku. Messi wskoczył na absolutny szczyt snajperski.
Po meczu Messi zachował skromność. - Tak jak często wspominałem, to miło bić rekordy, ale najważniejsze są zwycięstwa i utrzymanie przewagi nad rywalami w tabeli. Moje gole służą zdobywaniu trofeów. Primera Division, Puchar Króla oraz Liga Mistrzów są ważniejsze niż osiągnięcia indywidualne - powiedział Messi. I z jednej strony można mu wierzyć, bowiem ludzie z Camp Nou twierdzą, że on uwielbia grać i dlatego upierał się, by wyjść na Benfikę. A z drugiej strony być może jednak zaplanował sobie, że rekord pobije w blasku jupiterów Ligi Mistrzów, przed swoimi kibicami, na ukochanym Camp Nou.
Do końca roku zostały Barcelonie cztery mecze. Dwa ligowe, w których Messi na pewno zagra, oraz dwa Pucharu Króla. Do trzycyfrowego rekordu Messi raczej nie dobije, chociaż spodziewać się po nim można wiele. Czy za wszelką cenę będzie śrubował rekord, dowiemy się już w środę, gdy "Duma Katalonii" w Copa del Rey zagra z Cordobą. Ciekawe, czy Argentyńczyk wyjdzie w pierwszym składzie.
Na koniec wykaz wszystkich goli, które Messi strzelił w 2012 roku!
Primera Division:
Styczeń: Betis (2), Malaga (3)
Luty: Sociedad (1), Valencia (4), Atletico (1)
Marzec: Santander (2), Sevilla (1), Granada (3), Mallorca (1), Bilbao (1)
Kwiecień: Saragossa (2), Getafe (1), Levante (2), Rayo (2)
Maj: Malaga (3), Espanyol (4)
Sierpień: Sociedad (2), Osasuna (2)
Wrzesień: Getafe (2)
Październik: Real (2), Deportivo (3), Rayo (2)
Listopad: Mallorca (2), Saragossa (2), Levante (2)
Grudzień: Athletic (2), Betis (2)
Liga Mistrzów:
Luty: Bayer (1)
Marzec: Bayer (5)
Kwiecień: Milan (2)
Wrzesień: Spartak (2)
Listopad: Celtic (1), Spartak (2)
Superpuchar Hiszpanii:
Sierpień: Real (2 w 2 meczach)
Puchar Króla:
Styczeń: Osasuna (2)
Maj: Bilbao (1)
Reprezentacja:
Luty: Szwajcaria (3)
Czerwiec: Ekwador (1), Brazylia (3)
Sierpień: Niemcy (1)
Wrzesień: Paragwaj (1)
Październik: Urugwaj (2), Chile (1)
W środku tygodnia, w nic nie znaczącym już meczu dla Barcelony z Benfiką Lizbona w Lidze Mistrzów, Tito Vilanova dał odpocząć gwiazdom. Tylko Leo Messi uparł się, by zagrać. Co prawda jako rezerwowy, ale zawsze. Mogło się to dla niego skończyć fatalnie, a ostatecznie był tylko strach. Messi bowiem w końcówce upadł na murawę i został zniesiony na noszach. Wszyscy zastanawiali się, jak poważny jest uraz gwiazdy Barcelony. Szybko w świat poszedł jednak uspokajający komunikat i po oddechu ulgi kolportowano wieść, że to "jedynie stłuczenie".
Trudno było nie cieszyć się z faktu, że Messi zagra w kolejnych spotkaniach i będzie miał okazję pobić rekord Muellera. Każdy chyba lubi, gdy historii tworzy się na jego oczach. Doczekaliśmy się tego w niedzielę w Sewilli, gdzie Barca ograła 2:1 Betis. Oczywiście po bramkach Messiego. To były 85. - wyrównujące osiągnięcie Muellera z 1972 roku - i 86. - historyczne - trafienia Argentyńczyka w 2012 roku. Messi wskoczył na absolutny szczyt snajperski.
Po meczu Messi zachował skromność. - Tak jak często wspominałem, to miło bić rekordy, ale najważniejsze są zwycięstwa i utrzymanie przewagi nad rywalami w tabeli. Moje gole służą zdobywaniu trofeów. Primera Division, Puchar Króla oraz Liga Mistrzów są ważniejsze niż osiągnięcia indywidualne - powiedział Messi. I z jednej strony można mu wierzyć, bowiem ludzie z Camp Nou twierdzą, że on uwielbia grać i dlatego upierał się, by wyjść na Benfikę. A z drugiej strony być może jednak zaplanował sobie, że rekord pobije w blasku jupiterów Ligi Mistrzów, przed swoimi kibicami, na ukochanym Camp Nou.
Do końca roku zostały Barcelonie cztery mecze. Dwa ligowe, w których Messi na pewno zagra, oraz dwa Pucharu Króla. Do trzycyfrowego rekordu Messi raczej nie dobije, chociaż spodziewać się po nim można wiele. Czy za wszelką cenę będzie śrubował rekord, dowiemy się już w środę, gdy "Duma Katalonii" w Copa del Rey zagra z Cordobą. Ciekawe, czy Argentyńczyk wyjdzie w pierwszym składzie.
Na koniec wykaz wszystkich goli, które Messi strzelił w 2012 roku!
Primera Division:
Styczeń: Betis (2), Malaga (3)
Luty: Sociedad (1), Valencia (4), Atletico (1)
Marzec: Santander (2), Sevilla (1), Granada (3), Mallorca (1), Bilbao (1)
Kwiecień: Saragossa (2), Getafe (1), Levante (2), Rayo (2)
Maj: Malaga (3), Espanyol (4)
Sierpień: Sociedad (2), Osasuna (2)
Wrzesień: Getafe (2)
Październik: Real (2), Deportivo (3), Rayo (2)
Listopad: Mallorca (2), Saragossa (2), Levante (2)
Grudzień: Athletic (2), Betis (2)
Liga Mistrzów:
Luty: Bayer (1)
Marzec: Bayer (5)
Kwiecień: Milan (2)
Wrzesień: Spartak (2)
Listopad: Celtic (1), Spartak (2)
Superpuchar Hiszpanii:
Sierpień: Real (2 w 2 meczach)
Puchar Króla:
Styczeń: Osasuna (2)
Maj: Bilbao (1)
Reprezentacja:
Luty: Szwajcaria (3)
Czerwiec: Ekwador (1), Brazylia (3)
Sierpień: Niemcy (1)
Wrzesień: Paragwaj (1)
Październik: Urugwaj (2), Chile (1)
"Kwiatki" Garguły: Mecz ustawiła bramka na 4:0
"Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka" - śpiewa Kazik Staszewski w utworze "Plamy na Słońcu". Kto jednak wpadłby na to, że decydująca dla końcowego wyniku może okazać się bramka na 4:0...
Po porażce Wisły 1:4 w Lubinie z Zagłębiem Łukasz Garguła błysnął tak, jak dawno nie zdarzyło mu się na boisku. Pomocnik stanął przed kamerami Canal + i się zaczęło... sypanie "kwiatkami".
1. Na początek była refleksja: - Nie jest łatwo na gorąco wytłumaczyć, co się stało - stwierdził Garguła. Pod górkę na boisku, pod górkę przed kamerami. Biedaczek.
2. Potem nastąpiła ocena zakończonej pierwszej części sezonu: - Ten wynik podsumowuje całą rundę w naszym wykonaniu - powiedział piłkarz. Nie Panie Łukaszu. Rundę w Waszym wykonaniu to podsumowałby wpier... 0:8.
3. Następnie okazało się, że Garguła jest litościwy. - Na rezultacie zaważyło złe ustawienie całego zespołu, nie chcę obwiniać poszczególnych graczy - niby dyplomatycznie stwierdził pomocnik. Problem w tym, że za złe ustawienie zespołu dostał prztyczka w nos trener Kulawik, a "nie chcę obwiniać poszczególnych graczy", to uwaga w kierunku kolegów. Garguła przecież strzelił gola. Jest rozgrzeszony. Trafił w 90. minucie z karnego. Tak dla przypomnienia.
4. Wisła już po 17 minutach przegrywała 0:3. Zdrzemnęła się... - Zdecydowanie przespaliśmy pierwszą połowę. Nie tak mieliśmy grać - podkreślał Garguła. To tylko wstęp do kolejnej "błyskotki". Okazało się bowiem, że te trzy ciosy, które przyjęła Wisła, nawet nie zachwiały "Białą Gwiazdą".
5. Najpiękniejszy kwiat w całym bukiecie. - Posiadaliśmy inicjatywę, byliśmy w posiadaniu piłki, ale czwarta bramka ustawiła praktycznie cały mecz - wypalił Garguła. Bramka na 4:0 padła w 54. minucie. "Ustawiła cały mecz" - no darujcie. Pan Garguła uważa kibiców za idiotów? Niedługo jakiś piłkarz powie, że mecz ustawił pierwszy aut, losowanie stron, kolor ścian w szatni, liczba mieszkańców miasta, w którym rozgrywany jest mecz albo cena masła.
Ten tekst ustawiła temperatura za oknem. Jest minus 4. Tyle, ile zainkasowała Wisła w Lubinie...
Po porażce Wisły 1:4 w Lubinie z Zagłębiem Łukasz Garguła błysnął tak, jak dawno nie zdarzyło mu się na boisku. Pomocnik stanął przed kamerami Canal + i się zaczęło... sypanie "kwiatkami".
1. Na początek była refleksja: - Nie jest łatwo na gorąco wytłumaczyć, co się stało - stwierdził Garguła. Pod górkę na boisku, pod górkę przed kamerami. Biedaczek.
2. Potem nastąpiła ocena zakończonej pierwszej części sezonu: - Ten wynik podsumowuje całą rundę w naszym wykonaniu - powiedział piłkarz. Nie Panie Łukaszu. Rundę w Waszym wykonaniu to podsumowałby wpier... 0:8.
3. Następnie okazało się, że Garguła jest litościwy. - Na rezultacie zaważyło złe ustawienie całego zespołu, nie chcę obwiniać poszczególnych graczy - niby dyplomatycznie stwierdził pomocnik. Problem w tym, że za złe ustawienie zespołu dostał prztyczka w nos trener Kulawik, a "nie chcę obwiniać poszczególnych graczy", to uwaga w kierunku kolegów. Garguła przecież strzelił gola. Jest rozgrzeszony. Trafił w 90. minucie z karnego. Tak dla przypomnienia.
4. Wisła już po 17 minutach przegrywała 0:3. Zdrzemnęła się... - Zdecydowanie przespaliśmy pierwszą połowę. Nie tak mieliśmy grać - podkreślał Garguła. To tylko wstęp do kolejnej "błyskotki". Okazało się bowiem, że te trzy ciosy, które przyjęła Wisła, nawet nie zachwiały "Białą Gwiazdą".
5. Najpiękniejszy kwiat w całym bukiecie. - Posiadaliśmy inicjatywę, byliśmy w posiadaniu piłki, ale czwarta bramka ustawiła praktycznie cały mecz - wypalił Garguła. Bramka na 4:0 padła w 54. minucie. "Ustawiła cały mecz" - no darujcie. Pan Garguła uważa kibiców za idiotów? Niedługo jakiś piłkarz powie, że mecz ustawił pierwszy aut, losowanie stron, kolor ścian w szatni, liczba mieszkańców miasta, w którym rozgrywany jest mecz albo cena masła.
Ten tekst ustawiła temperatura za oknem. Jest minus 4. Tyle, ile zainkasowała Wisła w Lubinie...
sobota, 8 grudnia 2012
Rudnevs znowu odpowiedział na głupoty jednej z gazet
Jeszcze niedawno byli tacy, którzy wieszczyli, że Artjoms Rudnevs wróci do Lecha Poznań. A to dlatego, że nie odnalazł się w Bundeslidze. W piątek Łotysz pokazał, że niektórzy nie powinni pisać o piłce, bo albo się na niej nie znają, albo rzetelność przesłoniły im słupki sprzedaży.
Śmiali się z tych doniesień w Lechu, śmiał się też pewnie Rudnevs. Nie wiem, czy ktoś napastnika zapytał o ewentualny powrót do Lecha. Jeśli nie, to łotewski snajper co i rusz udziela konkretnych odpowiedzi. W piątek nawet dobitnie. Strzelił dwa gole przeciwko Hoffenheim i ma 6 trafień na koncie. A do tego 3 asysty.
Nikt mi nie powie, że Hamburger SV zdecydydowałby się wypożyczyć do Ekstraklasy, czyli pozwolić zrobić krok w tył, swojemu najskuteczniejszemu (obok Heung-Mina) zawodnikowi. Szczególnie, że HSV po słabszym początku jest teraz w górnej połówce tabeli, a spłaszczenie stawki powoduje, że może nawet myśleć o europejskich pucharach.
Szybciej więc do HSV trafiłby kolejny piłkarz Lecha (tylko który, skoro w "Kolejorzu" bida... Może ten utalentowany Linetty? Bo chyba nie Trałka, Murawski czy Ślusarski) niż Rudnevs znowu zamelduje się przy Bułgarskiej. Łotysz szybciej spojrzy w kierunku Dortmundu lub Anglii, Hiszpanii, Włoch niż sprawdzi połączenia do Poznania...
Śmiali się z tych doniesień w Lechu, śmiał się też pewnie Rudnevs. Nie wiem, czy ktoś napastnika zapytał o ewentualny powrót do Lecha. Jeśli nie, to łotewski snajper co i rusz udziela konkretnych odpowiedzi. W piątek nawet dobitnie. Strzelił dwa gole przeciwko Hoffenheim i ma 6 trafień na koncie. A do tego 3 asysty.
Nikt mi nie powie, że Hamburger SV zdecydydowałby się wypożyczyć do Ekstraklasy, czyli pozwolić zrobić krok w tył, swojemu najskuteczniejszemu (obok Heung-Mina) zawodnikowi. Szczególnie, że HSV po słabszym początku jest teraz w górnej połówce tabeli, a spłaszczenie stawki powoduje, że może nawet myśleć o europejskich pucharach.
Szybciej więc do HSV trafiłby kolejny piłkarz Lecha (tylko który, skoro w "Kolejorzu" bida... Może ten utalentowany Linetty? Bo chyba nie Trałka, Murawski czy Ślusarski) niż Rudnevs znowu zamelduje się przy Bułgarskiej. Łotysz szybciej spojrzy w kierunku Dortmundu lub Anglii, Hiszpanii, Włoch niż sprawdzi połączenia do Poznania...
piątek, 7 grudnia 2012
Lepszy niż Boenisch. Gdyby tylko chciał grać dla Polski
Jakub Wawrzyniak to obecnie jedyny lewy obrońca, o którym Waldemar
Fornalik może myśleć, gdy zastanawia się, jak zestawić pierwszą
jedenastkę reprezentacji Polski. Niewykluczone, że poważny rywal dla
"Wawrzyna" gra w Niemczech.
Franciszek Smuda wymyślił dla reprezentacji Polski Sebastiana Boenischa. Teoretycznie strzał nie był zły. Mocny, ofensywnie grający, defensor silnego Werderu Brema - brzmiałoby dobrze, gdyby nie poważne problemy piłkarza z kontuzjami. Boenisch zbawcą biało-czerwonych nie został i trudno przypuszczać, że jeszcze nim będzie, chociaż niedawno trafił do Bayeru Leverkusen. U "Aptekarzy" pojawił się jednak awaryjnie i raczej wątpliwe, żeby zrobił wielką karierę.
Jest tymczasem w Bundeslidze piłkarz, który znajduje się obecnie na drugi biegunie. Mowa o Matthiasie Ostrzolku. 22-letni zawodnik FC Augsburg błyszczy w niemieckiej ekstraklasie. Wyrasta na czołowego lewego obrońcę ligi. Co to ma do reprezentacji Polski? Sporo. Urodzony w Bochum gracz ma bowiem polskie korzenie, a nawet grał w juniorskiej reprezentacji biało-czerwonych.
Epizod miał miejsce w 2007 roku w kadrze U-17. Później Ostrzolek już dla Polski nie zagrał, a wystąpił w kadrze U-21 Niemiec. I nie ukrywał, że marzy o pierwszej kadrze naszych zachodnich sąsiadów. - Nie czuję się Polakiem - mówił nawet na łamach niemieckiej prasy.
Trudno dziwić się młodemu chłopakowi, że chciałby trafić do zdecydowanie silniejszej reprezentacji. O tym samym swego czasu marzył jednak Boenisch, a jak się skończyło, wszyscy wiemy. Dlatego można byłoby spróbować zawalczyć o Ostrzolka. W dzisiejszych czasach jest niestety tak, że pewnie po otrzymaniu powołania Ostrzolek poczułby dziwną więź z ziemią pochodzenia matki. Tak się dzieje i już. Nikt tego nie zatrzyma, a Polacy za kilka lat mogą żałować, że nie próbowali chociaż namówić zawodnika Augsburga do gry z orzełkiem na piersi.
Franciszek Smuda wymyślił dla reprezentacji Polski Sebastiana Boenischa. Teoretycznie strzał nie był zły. Mocny, ofensywnie grający, defensor silnego Werderu Brema - brzmiałoby dobrze, gdyby nie poważne problemy piłkarza z kontuzjami. Boenisch zbawcą biało-czerwonych nie został i trudno przypuszczać, że jeszcze nim będzie, chociaż niedawno trafił do Bayeru Leverkusen. U "Aptekarzy" pojawił się jednak awaryjnie i raczej wątpliwe, żeby zrobił wielką karierę.
Jest tymczasem w Bundeslidze piłkarz, który znajduje się obecnie na drugi biegunie. Mowa o Matthiasie Ostrzolku. 22-letni zawodnik FC Augsburg błyszczy w niemieckiej ekstraklasie. Wyrasta na czołowego lewego obrońcę ligi. Co to ma do reprezentacji Polski? Sporo. Urodzony w Bochum gracz ma bowiem polskie korzenie, a nawet grał w juniorskiej reprezentacji biało-czerwonych.
Epizod miał miejsce w 2007 roku w kadrze U-17. Później Ostrzolek już dla Polski nie zagrał, a wystąpił w kadrze U-21 Niemiec. I nie ukrywał, że marzy o pierwszej kadrze naszych zachodnich sąsiadów. - Nie czuję się Polakiem - mówił nawet na łamach niemieckiej prasy.
Trudno dziwić się młodemu chłopakowi, że chciałby trafić do zdecydowanie silniejszej reprezentacji. O tym samym swego czasu marzył jednak Boenisch, a jak się skończyło, wszyscy wiemy. Dlatego można byłoby spróbować zawalczyć o Ostrzolka. W dzisiejszych czasach jest niestety tak, że pewnie po otrzymaniu powołania Ostrzolek poczułby dziwną więź z ziemią pochodzenia matki. Tak się dzieje i już. Nikt tego nie zatrzyma, a Polacy za kilka lat mogą żałować, że nie próbowali chociaż namówić zawodnika Augsburga do gry z orzełkiem na piersi.
środa, 5 grudnia 2012
Mieli być na szczycie. Są w "dziwnych" miejscach
Pewnie wielu kibiców w Polsce pamięta Davida Odonkora. Pomocnik reprezentacji Niemiec załatwił nas na MŚ 2006. Wówczas wydawało się, że zajdzie daleko. 6 lat później wylądował jednak na Ukrainie. I to nie w Szachtarze Donieck.
Zawsze interesowały mnie losy piłkarzy, którzy w pewnym momencie nie zrobili tego jednego, decydującego kroku. Tego, który pozwoliłby im wejść na piłkarski olimp. Często tacy zawodnicy zamiast kroku, robią dwa, trzy, a czasem całe kilometry ruchów w tył...
Postanowiłem przedstawić Wam takich piłkarzy praktycznie liga po lidze. W każdym zakątku Europy znajdą się bowiem tacy zawodnicy. Na początek ukraińska Premier Liha i kilka ciekawych przypadków.
Warto zacząć od wspomnianego Odonkora. To on na mundialu w Niemczech uciekł Dariuszowi Dudce i zagrał w pole karne, gdzie był Olivier Neuville. Przegraliśmy po golu w 91. minucie i mecz z Kostaryką był tylko o honor...
Wielu kibiców w Polsce było przybitych porażką, ale po otarciu łez trzeba było docenić to, co potrafił Odonkor. Wydawało się, że po odejściu z Borussii Dortmund może podbić Europę. Po MŚ trafił do Betisu Sewilla i nie błyszczał. Prześladowały go kontuzje. W sezonie 2011-12 grał już w 2. Bundeslidze w barwach Alemannii Aachen. Latem niespodziewanie przeniósł się na Ukrainę. Nie wylądował jednak w żadnym czołowym klubie. Związał się z beniaminkiem - Howerła Uzhodor. Nie on jeden. W tym zespole grają też Swietosław Todorow, w przeszłości zawodnik West Ham United i Portsmouth. Bułgar ma jednak już 34 lata, a Odonkor dopiero 28. Jeszcze młodszy od Niemca jest Damien Le Tallec. Francuz nie przebił się w Borussii Dortmund, a ostatnio grał w Nantes. Teraz próbuje swoich sił na Ukrainie. I wreszcie strzela gole. W 9 meczach trafił 3 razy.
Rocznik "90", tak jak Le Tallec, jest Levan Kenia.
Młody Gruzin jako 18-latek trafił do Schalke Gelsenkirchen. Wydawało się, że tam ruszy do wielkiej kariery. Wyszło inaczej. Kenia przed sezonem trafił na Ukrainę. Wylądował w Karpatach Lwów, tak jak Semir Stilić, który w mediach przymierzany był do Celtiku Glasgow, Borussii Moenchengladbach i kilku innych zespołów silnych lig europejskich.
W Kijowie wylądowali natomiast dwaj piłkarze, którzy widnieli w kadrze Milanu. Portugalczyk Pele i Ghańczyk Adiyiah nie zdołali się przebić we włoskim gigancie. Czy jeszcze wrócą do wielkiej piłki?
Na koniec jeszcze jeden przypadek. Anthony Vanden Borre. 25-letni Belg grał w Anderlechcie Bruksela, Fiorentinie, Genoi i Portsmouth, a ostatnio w Genk. Reprezentant Belgii niedawno trafił do Tawriji Symferopol, gdzie kiedyś był Paweł Hajduczek...
DODATEK: Gdybyście zastanawiali się, gdzie grają byli piłkarze klubów z Trójmiasta: Ante Rozić i Ivans Lukjanovs, to spieszę z odpowiedzią. W Metałurgu Zaporoże. Zarówno były gracz Arki Gdynia, jak i zawodnik Lechii Gdańsk. Obaj nie radzą jednak sobie najlepiej. Australijczyk zagrał jeden mecz, a Łotysz cztery...
Już niedługo kolejne ligi i kolejne zagubione gwiazdy!
Zawsze interesowały mnie losy piłkarzy, którzy w pewnym momencie nie zrobili tego jednego, decydującego kroku. Tego, który pozwoliłby im wejść na piłkarski olimp. Często tacy zawodnicy zamiast kroku, robią dwa, trzy, a czasem całe kilometry ruchów w tył...
Postanowiłem przedstawić Wam takich piłkarzy praktycznie liga po lidze. W każdym zakątku Europy znajdą się bowiem tacy zawodnicy. Na początek ukraińska Premier Liha i kilka ciekawych przypadków.
Warto zacząć od wspomnianego Odonkora. To on na mundialu w Niemczech uciekł Dariuszowi Dudce i zagrał w pole karne, gdzie był Olivier Neuville. Przegraliśmy po golu w 91. minucie i mecz z Kostaryką był tylko o honor...
Wielu kibiców w Polsce było przybitych porażką, ale po otarciu łez trzeba było docenić to, co potrafił Odonkor. Wydawało się, że po odejściu z Borussii Dortmund może podbić Europę. Po MŚ trafił do Betisu Sewilla i nie błyszczał. Prześladowały go kontuzje. W sezonie 2011-12 grał już w 2. Bundeslidze w barwach Alemannii Aachen. Latem niespodziewanie przeniósł się na Ukrainę. Nie wylądował jednak w żadnym czołowym klubie. Związał się z beniaminkiem - Howerła Uzhodor. Nie on jeden. W tym zespole grają też Swietosław Todorow, w przeszłości zawodnik West Ham United i Portsmouth. Bułgar ma jednak już 34 lata, a Odonkor dopiero 28. Jeszcze młodszy od Niemca jest Damien Le Tallec. Francuz nie przebił się w Borussii Dortmund, a ostatnio grał w Nantes. Teraz próbuje swoich sił na Ukrainie. I wreszcie strzela gole. W 9 meczach trafił 3 razy.
Rocznik "90", tak jak Le Tallec, jest Levan Kenia.
Młody Gruzin jako 18-latek trafił do Schalke Gelsenkirchen. Wydawało się, że tam ruszy do wielkiej kariery. Wyszło inaczej. Kenia przed sezonem trafił na Ukrainę. Wylądował w Karpatach Lwów, tak jak Semir Stilić, który w mediach przymierzany był do Celtiku Glasgow, Borussii Moenchengladbach i kilku innych zespołów silnych lig europejskich.
W Kijowie wylądowali natomiast dwaj piłkarze, którzy widnieli w kadrze Milanu. Portugalczyk Pele i Ghańczyk Adiyiah nie zdołali się przebić we włoskim gigancie. Czy jeszcze wrócą do wielkiej piłki?
Na koniec jeszcze jeden przypadek. Anthony Vanden Borre. 25-letni Belg grał w Anderlechcie Bruksela, Fiorentinie, Genoi i Portsmouth, a ostatnio w Genk. Reprezentant Belgii niedawno trafił do Tawriji Symferopol, gdzie kiedyś był Paweł Hajduczek...
DODATEK: Gdybyście zastanawiali się, gdzie grają byli piłkarze klubów z Trójmiasta: Ante Rozić i Ivans Lukjanovs, to spieszę z odpowiedzią. W Metałurgu Zaporoże. Zarówno były gracz Arki Gdynia, jak i zawodnik Lechii Gdańsk. Obaj nie radzą jednak sobie najlepiej. Australijczyk zagrał jeden mecz, a Łotysz cztery...
Już niedługo kolejne ligi i kolejne zagubione gwiazdy!
niedziela, 2 grudnia 2012
Chwila, chwilunia i forma Jelenia będzie malina
Od kiedy poznałem trenera Sasala, wydawało mi się, że to gość, który twardo stąpa po ziemi. Miałem okazję z nim rozmawiać, oglądać mecze prowadzonych przez niego drużyn, a nawet przekonać się na własne oczy, jak pracuje z młodzieżą. Normalny facet. Z trzeźwym spojrzeniem na futbol.
W wywiadzie udzielonym "Piłce Nożnej" Sasal jednak odleciał. - ... jeżeli Irek Jeleń zdecyduje się współpracować ze mną przez kilka kolejnych miesięcy, w czerwcu, jestem o tym przekonany, podpisze kontrakt z zespołem z najwyższej europejskiej półki - powiedział Sasal. Koniec cytatu.
Tak dla jasności. W Podbeskidziu nie ma innego Irka Jelenia. Jest jeden. Ten, który zaczynał w Mieszku Cieszyn, trochę "mrówkował" przez granicę, występował w Beskidzie Skoczów i Wiśle Płock, a potem bywał gwiazdą AJ Auxerre i nawet nie zapchajdziurą w Lille. Ten 31-letni Jeleń ma już za kilka miesięcy znowu podbijać Europę. Ok. Co prawda teraz powoli staje się blotką w Ekstraklasie, ale jeszcze kilka, kilkanaście treningów z Sasalem i zgłosi się po niego Barcelona. Lub Real, no dobra, weźmie go Manchester United, bo Ferguson straci cierpliwość w negocjacjach w sprawie Roberta Lewandowskiego. To są bowiem kluby z najwyższej półki europejskiego futbolu. W takim Jeleń nigdy nie grał i już nie zagra. Nie zmieniłby tego Mourinho, nie zmieniłby Leo Beenhakker i nie zmieni tego Sasal.
W wywiadzie udzielonym "Piłce Nożnej" Sasal jednak odleciał. - ... jeżeli Irek Jeleń zdecyduje się współpracować ze mną przez kilka kolejnych miesięcy, w czerwcu, jestem o tym przekonany, podpisze kontrakt z zespołem z najwyższej europejskiej półki - powiedział Sasal. Koniec cytatu.
Tak dla jasności. W Podbeskidziu nie ma innego Irka Jelenia. Jest jeden. Ten, który zaczynał w Mieszku Cieszyn, trochę "mrówkował" przez granicę, występował w Beskidzie Skoczów i Wiśle Płock, a potem bywał gwiazdą AJ Auxerre i nawet nie zapchajdziurą w Lille. Ten 31-letni Jeleń ma już za kilka miesięcy znowu podbijać Europę. Ok. Co prawda teraz powoli staje się blotką w Ekstraklasie, ale jeszcze kilka, kilkanaście treningów z Sasalem i zgłosi się po niego Barcelona. Lub Real, no dobra, weźmie go Manchester United, bo Ferguson straci cierpliwość w negocjacjach w sprawie Roberta Lewandowskiego. To są bowiem kluby z najwyższej półki europejskiego futbolu. W takim Jeleń nigdy nie grał i już nie zagra. Nie zmieniłby tego Mourinho, nie zmieniłby Leo Beenhakker i nie zmieni tego Sasal.
piątek, 30 listopada 2012
Gdy tron odbiera rozum...
Niby król może wszystko, ale to, co wymyślił Ireneusz Król, przechodzi ludzkie pojęcie. Za Łukasza Teodorczyka mógł dostać 2 mln funtów. Zamiast podać numer konta, wypalił, że chce więcej.
Mogli się dogadać, jak to między monarchami. Queens Park Rangers zaproponowali bowiem Królowi dwa miliony funtów za napastnika. Pan na włościach Konwiktorska, gdy usłyszał sumę, uznał, że jako King może zażądać więcej.
Król wycenił Teodorczyka na 4 miliony funtów. Reakcji Anglików nie znam, ale wydaje mi się, że mogło paść coś w stylu "Fool" (ang: głupek - przyp. red.). Gdyby zakurzone karty historii poprzewracać, to nie jest wcale trudno stwierdzić, że często król był w pakiecie z "fool". Nie sposób tego było rozdzielić.
Nasz swojski król, nie żaden zakanałowy king, swoich podwładnych ceni. To fajnie, ale aż strach pomyśleć, gdyby pod choinką znalazł kartę zawodniczą Roberta Lewandowskiego. 50 mln funtów? Tyle krzyknąłby na początek i księżniczkę! Prawdziwą, a nie żadną Pippę.
Dwa mln funtów było za mało. Kto wie jednak, czy zimą nie wystarczy połowa tej kwoty. Jak wieść pod zamkiem niesie, to w monarszym skarbcu pustki bywają. A gdy dno się pokaże całkowicie, to TEO-logiczne będzie sprzedanie 21-letniego napastnika, który jesienią strzelił 5 goli w 13 meczach...
Mogli się dogadać, jak to między monarchami. Queens Park Rangers zaproponowali bowiem Królowi dwa miliony funtów za napastnika. Pan na włościach Konwiktorska, gdy usłyszał sumę, uznał, że jako King może zażądać więcej.
Król wycenił Teodorczyka na 4 miliony funtów. Reakcji Anglików nie znam, ale wydaje mi się, że mogło paść coś w stylu "Fool" (ang: głupek - przyp. red.). Gdyby zakurzone karty historii poprzewracać, to nie jest wcale trudno stwierdzić, że często król był w pakiecie z "fool". Nie sposób tego było rozdzielić.
Nasz swojski król, nie żaden zakanałowy king, swoich podwładnych ceni. To fajnie, ale aż strach pomyśleć, gdyby pod choinką znalazł kartę zawodniczą Roberta Lewandowskiego. 50 mln funtów? Tyle krzyknąłby na początek i księżniczkę! Prawdziwą, a nie żadną Pippę.
Dwa mln funtów było za mało. Kto wie jednak, czy zimą nie wystarczy połowa tej kwoty. Jak wieść pod zamkiem niesie, to w monarszym skarbcu pustki bywają. A gdy dno się pokaże całkowicie, to TEO-logiczne będzie sprzedanie 21-letniego napastnika, który jesienią strzelił 5 goli w 13 meczach...
czwartek, 29 listopada 2012
A może tak donosik...
Patrik Mraz to kolejny piłkarz w Ekstraklasie, który "poszedł w tango". Moussa Yahaya, Elton Brandao, Łukasz Skorupski i Aleksander Kwiek w "Meduzie z Lornetą...". Po treningach czasem trzeba odreagować. Jedni wybierają "sweet focie" w galeriach handlowych, inni kino, rzadziej teatr, ale jest też spora grupa, która lubi przyjąć napoje, które w wielkich sklepach przeważnie stoją niedaleko obok tak zalecanych sportowcom izotoników.
Mraz wybrał tę ostatnią opcję. Obrońca Śląska Wrocław niedawno został zawieszony w prawach zawodnika. I tu dochodzimy do sedna spraw. Piłkarza ukarano po... donosie od jego klubowych kolegów. Profesjonaliści, którym zależy, by jeden "baletmistrz" nie niweczył ich wysiłków? To brzmi dumnie. Problem w tym, że taka zagrywka MUSI naruszyć integralność szatni. Mimo pozornego scalenia w walce z problemem.
Od teraz każdy piłkarz Śląska będzie patrzył na wielu kolegów podejrzliwie. "A może ten dupek coś knuje..." - taka myśl na pewno pojawi się w głowach zawodnika, gdy spojrzy na przegrywającego z nim rywalizację gracza.
Takie sprawy, jak ta Mraza, powinien wyłapywać, dostrzegać i rozwiązywać trener. Przy udziale władz klubu. Stanislav Levy skupił się chyba jednak ostatnio na zmianie swojego "looku" i nie zauważył problemu. A może w imię solidarności czesko-słowackiej postanowił przymknąć zmęczone oko? Po donosie wyjścia już nie miał. Musiał poinformować władze klubu, inaczej sam mógłby stracić pracę. Tym bardziej, że wyniki nie bronią go tak, jak leczą medycy z Leśnej Góry. W trzech ostatnich operacjach udało się nie stracić całkowicie tylko jednego pacjenta, chociaż i to było blisko, gdyby Jagiellonia miała jeszcze pięć minut i nie grała w końcówce w "dziewiątkę".
Z niecierpliwością czekam na kolejne komunikaty z Wrocławia. Coś czuję, że w zespole mistrza Polski wybuchnie jeszcze kilka bombek. "MRAZ-na" była pierwszą tak dużą. Kto następny? Może Cristian Omar Diaz, który podobno też nie prowadzi się zbyt sportowo. O nieumiarkowanym piciu nie słyszałem, ale o obfitych "śniadaniach mistrza" już tak.
Mraz wybrał tę ostatnią opcję. Obrońca Śląska Wrocław niedawno został zawieszony w prawach zawodnika. I tu dochodzimy do sedna spraw. Piłkarza ukarano po... donosie od jego klubowych kolegów. Profesjonaliści, którym zależy, by jeden "baletmistrz" nie niweczył ich wysiłków? To brzmi dumnie. Problem w tym, że taka zagrywka MUSI naruszyć integralność szatni. Mimo pozornego scalenia w walce z problemem.
Od teraz każdy piłkarz Śląska będzie patrzył na wielu kolegów podejrzliwie. "A może ten dupek coś knuje..." - taka myśl na pewno pojawi się w głowach zawodnika, gdy spojrzy na przegrywającego z nim rywalizację gracza.
Takie sprawy, jak ta Mraza, powinien wyłapywać, dostrzegać i rozwiązywać trener. Przy udziale władz klubu. Stanislav Levy skupił się chyba jednak ostatnio na zmianie swojego "looku" i nie zauważył problemu. A może w imię solidarności czesko-słowackiej postanowił przymknąć zmęczone oko? Po donosie wyjścia już nie miał. Musiał poinformować władze klubu, inaczej sam mógłby stracić pracę. Tym bardziej, że wyniki nie bronią go tak, jak leczą medycy z Leśnej Góry. W trzech ostatnich operacjach udało się nie stracić całkowicie tylko jednego pacjenta, chociaż i to było blisko, gdyby Jagiellonia miała jeszcze pięć minut i nie grała w końcówce w "dziewiątkę".
Z niecierpliwością czekam na kolejne komunikaty z Wrocławia. Coś czuję, że w zespole mistrza Polski wybuchnie jeszcze kilka bombek. "MRAZ-na" była pierwszą tak dużą. Kto następny? Może Cristian Omar Diaz, który podobno też nie prowadzi się zbyt sportowo. O nieumiarkowanym piciu nie słyszałem, ale o obfitych "śniadaniach mistrza" już tak.
środa, 28 listopada 2012
Pierwszy rajd po skrzydle
W sportowych mediach latam już kilka lat. Znam je całkiem dobrze i wiem, że czytelnicy sroce spod ogona nie wypadli. Dlatego ten blog będzie inny niż wiele piłkarskich przekaźników. "Wrzutka ze skrzydła" będzie dostarczała Wam informacji w różnym stylu. Od krótkich, ostrych, ciętych "piłek", po te dośrodkowane po skomplikowanym dryblingu, ograniu kilku rywali i zagrane na na "długi słupek".
Czy wcielicie się w rolę napastnika i wykorzystacie wrzutkę, czy też może przyjmiecie funkcję obrońcy i wykopiecie piłkę daleko, hen daleko? Tak czy inaczej spodziewajcie się, że za chwilę znowu będziecie musieli decydować...
Czy wcielicie się w rolę napastnika i wykorzystacie wrzutkę, czy też może przyjmiecie funkcję obrońcy i wykopiecie piłkę daleko, hen daleko? Tak czy inaczej spodziewajcie się, że za chwilę znowu będziecie musieli decydować...
Subskrybuj:
Posty (Atom)